Bohater drugoplanowy (4)
Zawsze unikałem nazywania mojej twórczości dziełem. Określenie dzieło moim zdaniem nosi znamiona pewnej dozy artyzmu, oznacza konkretny poziom, a ja rzadko byłem zadowolony z końcowego efektu. Oczywiście, widziałem u siebie postęp, ale przede mną zawsze był odległy horyzont. Tak naprawdę nie liczyłem, że kiedykolwiek ktokolwiek wyda choć fragment mej twórczości, konkurencja na rynku pisarskim była przecież spora. Nigdy nie chodziło mi o poklask. Zabrzmi to naiwnie, ale ja chcę tylko uszczęśliwiać ludzi. Chciałbym, by po lekturze mojej książki czytelnicy mogli szczerze powiedzieć, że to był miło spędzony czas, tylko tyle. Bo w końcu piszę dla siebie. Sądzę, że w każdym z nas drzemie ego, które pragnie czasem połechtania, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy. Myślałem, że mimo wszystko nie zależy mi na tej nagrodzie.
Przeczytanie zgłoszonych prac chwilę zajmie. Przez najbliższych parę dni chodziłem jak na szpilkach. Nie mogłem się doczekać ogłoszenia wyników. Jak wypadłem na tle innych? A może w naszej szkole jest jeszcze jakiś ukryty grafoman? Albo literat z prawdziwego zdarzenia?
W trakcie rozgrzewki przed meczem ćwiczyłem razem z Adrianem. Był moim dobrym kolegą z klasy równoległej. Mieliśmy razem wychowanie fizyczne. Bardzo dobry piłkarz, grał nawet w lokalnej drużynie, ale jakoś niezbyt mu zależało. Ja za to uwielbiałem grać w piłkę nożną. Była to ta chwila, na którą czekałem cały dzień w szkole. Mogłem w końcu się wyżyć i kopnąć jak najmocniej. Szerze, graczem byłem fatalnym. Jako kibic posiadałem całkiem rozległą wiedzę, ale gdy przychodziło do wybierania zawodników do drużyny, zostawałem na końcu. Wskazany jako ostatni bardzo często trafiałem do drużyny, która miała później do mnie mniej lub bardziej uzasadnione pretensje o porażkę. Chyba że wylądowałem w drużynie Adriana. Jemu nigdy nie zależało na wynikach. W razie kłótni stawał w mojej obronie. Był moim najlepszym przyjacielem. W zasadzie wcale nie przesadzę, jeśli powiem, że miałem tylko go i Martynę.
– Cała szkoła wie, że wystartowałeś w konkursie. Będę mógł przeczytać twoje dzieło? – zapytał.
– Jasne, ale nie obiecuję, że się spodoba – uśmiechnąłem się.
– Martyna mi powiedziała, że ją też namówiłeś na udział. Strasznie się pieniła, że ostatni raz pisze coś, co nie jest esemesem – zaśmiał się. Poprawił moją postawę.
– Przyda jej się parę ćwiczeń przed maturą – zażartowałem.
– A to jeszcze dużo czasu. Chcesz być dzisiaj w mojej drużynie? – zaproponował, rozglądając się po kolegach. Część była w nie najlepszym humorze, pienili się o wszystko, propozycja Adriana miała więc mnie uchronić przed staniem z boku boiska przez całą lekcję. Zapewne uważał, że się tego nie domyślę. Chciał być miły.
– Jasne.
Martyna męczyła się z zapięciem plecaka, który w ramach złośliwości rzeczy martwych stawiał nieuzasadniony opór. Podskoczyła przestraszona, kiedy stuknąłem ją w ramię.
– To dziś jest ogłoszenie wyników – zakomunikowałem.
– Rozumiem, że mam pójść i jako pierwsza przeprowadzić wywiad ze zwycięzcą? – Uśmiechnęła się życzliwie. Pomogłem jej z zapięciem i razem poszliśmy do biblioteki.
Na miejscu było może ze dwanaście osób. W końcu nie było to rozdanie żadnej prestiżowej nagrody. Pani bibliotekarka wyszła na środek i kulturalnie przywitała wszystkich.
– Bardzo dziękujemy za nadesłanie prac. Mieliśmy do oceny siedem lektur, spośród których wybraliśmy zwycięzcę i dwa wyróżnienia. Z panią dyrektor postanowiłyśmy, że wszystkie trzy prace zostaną opublikowane i będzie można je zakupić w formie niewielkiej książeczki. Dochód będzie przeznaczony na rzecz fundacji pomagającej niepełnosprawnym dzieciom, dlatego już teraz gorąco zachęcam do zakupu. Jury jednomyślnie wybrało zwycięzcę – zrobiła dramatyczną pauzę. – Zwyciężyła praca pod tytułem „Hotel California” autorstwa osoby ukrywającej się pod pseudonimem Agatha P. Doyle. Jeśli zwycięzca jest na sali i zechce się ujawnić, zapraszamy.
Wszyscy rozejrzeli się po sobie w poszukiwaniu autora zwycięskiej pracy. Tylko ja jeden wbiłem wzrok w podłogę. Byłem zaskoczony chyba jeszcze bardziej niż inni, chociaż może Martyna była bardziej zdziwiona ode mnie, ale starała się to ukryć i udawała, że jest tu tylko po to, by dotrzymać mi towarzystwa.
– Cóż, jeśli autor, lub raczej autorka, aczkolwiek to świat literatury, więc nigdy nie wiadomo – zaśmiała się bibliotekarka – jeśli nie chce się ujawnić, to jego wybór. Dyplom będzie tu czekał do odbioru. Natomiast wyróżnione prace to...
Do domu wracaliśmy w mocno niezręcznej atmosferze. Strasznie padało i świat wyglądał szaro i ponuro. Można zaryzykować stwierdzenie, że to były jego prawdziwe barwy, które na co dzień maskowały promienie słońca.
– Przykro mi, że nie wygrałeś – zdołała z siebie wydusić moja przyjaciółka.
– Nie szkodzi, nie startowałem dla nagrody. – Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się jak tylko najsympatyczniej potrafiłem. – Gratuluję zwycięstwa. Nie mogę się już doczekać, aż będę mógł przeczytać twoje dzieło.
– Prześlę ci dzisiaj, mam plik na komputerze – powiedziała nieśmiało. – Takie pisanie to jednak nie dla mnie. Za dużo stresu i pracy. Ciągle coś poprawiałam, sprawdzałam w słowniku – uśmiechnęła się i przez nieuwagę wdepnęła w dużą kałużę. Choć starała się to maskować, wiedziałem, że jest z siebie zadowolona. Któż by nie był?
– Widzisz? Ciężka praca zawsze zostanie doceniona.
Zatrzymaliśmy się przed naszymi domami. Mieszkaliśmy naprzeciwko siebie. Zapewne gdybyśmy nie byli sąsiadami, nie zostałaby moją przyjaciółką. Wspólne chodzenie do szkoły spajało naszą znajomość i byłą najpiękniejszą chwilą w całym dniu.
– Przepraszam – powiedziała, spuszczając wzrok. – Przykro mi, że nie zostałeś nawet wyróżniony. Jak dla mnie, twoje opowiadanie było świetne. Dużo lepsze niż moje.
– Nic nie szkodzi. Jestem z ciebie dumny. – Poklepałem ją po ramieniu jakbym ją pocieszał, choć to ja powinienem być pocieszany.
Potem standardowo wszedłem do domu, mama nałożyła mi obiad i zapytała, jak mi poszło w konkursie. Streściłem pokrótce wyniki. Nie zdradziłem, że to Martyna jest autorką zwycięskiej pracy. Nie dlatego, że głupio mi powiedzieć, że mnie pokonała, ale z przyjacielskiej lojalności: chciała pozostać anonimowa, a moją powinnością było dochować tajemnicy. Potem podziękowałem za posiłek, umyłem po sobie talerz i poszedłem do pokoju. Delikatnie zamknąłem za sobą drzwi.
Wtedy już musiałem wszystko z siebie wyrzucić. Uderzyłem pięścią w ścianę. Łzy napłynęły do moich oczu. Nie potrafiłem tego powstrzymać. Było mi przykro. Przez tyle tygodni w kółko nawijałem o konkursie i moim opowiadaniu. Puszyłem się jak paw, wyobrażałem już sobie, jak wszyscy mi gratulują, jak chwalą mój pokraczny twór. A teraz zrobiłem z siebie pośmiewisko. Czułem się oszukany. Namówiłem do udziału koleżankę, która jak dotąd nie przejawiała ani odrobiny talentu pisarskiego. Dlaczego więc wygrała? Dlaczego ja przegrałem? Czy jury się pomyliło? I najważniejsze: przecież jest moją najlepszą przyjaciółką. Powinienem cieszyć się jej szczęściem. Może gdybym znalazł się w gronie dwóch pozostałych wyróżnionych autorów, potrafiłbym szczerze jej pogratulować. Zachęciłbym ją, by wstała i wyszła na środek biblioteki dumnie oznajmiwszy „Jam jest Agatha P. Doyle”, a potem dostałaby brawa. Ale po prostu nie byłem wystarczająco dobry. Uczciwie namęczyłem się z moim opowiadaniem, jednak nikt nie docenił mojej pracy. Jestem taki żałosny. Martyna pewnie ma teraz nieuzasadnione wyrzuty sumienia, że wygryzła mnie z konkursu. Gdyby nie ja, mogłaby się w pełni cieszyć wygraną. Wszystko zepsułem, jestem do niczego.
Drzwi otworzyły się i stanęła w nich Łucja. Pospiesznie otarłem łzy.
– Stało się coś? – zapytała troskliwie.
– Nic – odparłem. – Potrzebuję tylko chwilę pobyć sam.
– Aha – przytaknęła i wyszła.
– Tylko nikomu nie mów – poprosiłem przez łzy zanim zamknęła całkowicie drzwi.
Wieczorem odebrałem od Martyny wiadomość, do której dołączyła swoją pracę. Od razu zabrałem się za czytanie. Lektura miała około trzydziestu pięciu stron i pochłonąłem ją w ciągu pół godziny.
„Hotel California” to opowieść o dwóch siostrach, które uciekły z domu pełnego przemocy. Rodzeństwo spędza noc w tytułowym hotelu. Spotykają tam tajemniczego hazardzistę, a o północy zaczynają się dziać dziwne zjawiska... Całość napisana prostym, przystępnym językiem pozbawionym grafomańskich porównań i metafor. Opisy bardzo oszczędne, a fabuła prosta. Bohaterowie nie przynależą do głębokich psychologicznie postaci, dzięki czemu jest prosto i konkretnie. A przy tym fenomenalnie. Całość prezentowała poziom, do jakiego nigdy się nawet nie zbliżyłem. Ta nowela była tym wszystkim, o czym marzyłem. Dokładnie to, co sam zawsze chciałem napisać. Historia, jaka spodobałaby się Agacie Christie, Arthurowi Conanowi Doyle'owi i Edgarowi Allanowi Poe.
Komentarze (6)
"Martyna męczyła się z zapięciem plecaka, który w ramach złośliwości rzeczy martwych stawiał nieuzasadniony opór." – co drugi plecak we wrześniu
"Na miejscu było może ze dwanaście osób." – 12! W naszej mieszczą się najwyżej 5
"będzie można je zakupić w formie niewielkiej książeczki." – CO TO ZA SZKOŁA!? Dam się pokroić, żeby tylko ktoś wydrukował moją pracę i sprzedał komuś w wersji książeczki... I żeby ktoś chciał to kupić 🙂😐🫠
"Wtedy już musiałem wszystko z siebie wyrzucić. Uderzyłem pięścią w ścianę. Łzy napłynęły do moich oczu. Nie potrafiłem tego powstrzymać. Było mi przykro. Przez tyle tygodni w kółko nawijałem o konkursie i moim opowiadaniu. Puszyłem się jak paw, wyobrażałem już sobie, jak wszyscy mi gratulują, jak chwalą mój pokraczny twór. A teraz zrobiłem z siebie pośmiewisko. Czułem się oszukany. Namówiłem do udziału koleżankę, która jak dotąd nie przejawiała ani odrobiny talentu pisarskiego. Dlaczego więc wygrała? Dlaczego ja przegrałem? Czy jury się pomyliło? I najważniejsze: przecież jest moją najlepszą przyjaciółką. Powinienem cieszyć się jej szczęściem. Może gdybym znalazł się w gronie dwóch pozostałych wyróżnionych autorów, potrafiłbym szczerze jej pogratulować. Zachęciłbym ją, by wstała i wyszła na środek biblioteki dumnie oznajmiwszy „Jam jest Agatha P. Doyle”, a potem dostałaby brawa. Ale po prostu nie byłem wystarczająco dobry. Uczciwie namęczyłem się z moim opowiadaniem, jednak nikt nie docenił mojej pracy. Jestem taki żałosny. Martyna pewnie ma teraz nieuzasadnione wyrzuty sumienia, że wygryzła mnie z konkursu. Gdyby nie ja, mogłaby się w pełni cieszyć wygraną. Wszystko zepsułem, jestem do niczego." – kocham ten fragment. Zdecydowanie mój ulubiony
Seria na którą czekam jak na szpilkach i zdecydowanie moja ulubiona ze wszystkich które śledzę. I zaczyna się coś dziać. Poza tym trochę go rozumiem... Dzielimy tą samą pasję, jak większość osób stąd. Ale jako że chodzi do szkoły i jest nastolatkiem jak ja, czuję się w pewnym sensie przywiązana do bohatera.
Więcej. Czekam na kolejne części.
Onegdaj niektóre szkoły wydawały małe książeczki, jakie potem dodaje się do upominków, z wierszami uczniów - zazwyczaj właśnie były wyłaniane w drodze konkursu. Przykre, że biblioteka w twojej szkole jest taka mała - to przecież powinno być (to tylko moje nieuzasadnione zdanie) najważniejsze miejsce w szkole.
W 100 procentach się zgadzam. Biblioteka jest miejscem przeze mnie najbardziej cenionym, najcichszym i idealnym na przerwy z drącymi się ludźmi
:)
https://www.opowi.pl/oo1-republika-szalencow-rozdzial-1-a86836/
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania