Poprzednie częściSamotny wilk 1

Samotny wilk 5 - Narada

- Panie prezesie, prosimy o przedstawienie możliwości rozwiązania sytuacji. - spokojnie powiedział do mikrofonu prezydent siedzący przy bardzo długim stole ustawionym pod wielkim żyrandolem składającym się z tysiąca długich i cienkich kryształków.

- Panie prezydencie. Sytuacja z jaką się mierzymy jest nie do pozazdroszczenia. Mam świadomość, razem z innymi ekonomistami, ekonometrykami, analitykami finansowymi oraz inwestycyjnymi oraz z całą, że tak powiem plejadą świata finansów i biznesu, że to z czym się mierzymy nie miało miejsca nigdy wcześniej... może oprócz trzydziestego dziewiątego. Czy ja mogę usiąść, bo to trochę mi zajmie?

- Tak, oczywiście - odparł prezydent, popijając ze słomki napój o żółtej barwie.

- Zatem, chciałbym się odnieść najpierw do suchych danych z GUSu i NBP, z góry przepraszam za kolokwializmy, wiedząc że jesteśmy nagrywani, ale sytuacja jest dramatyczna. Sprzedaż obligacji korporacyjnych i państwowych padła na pysk. Mamy Łajtiemy, które nie zadowalają żadnego z inwestorów, a poziomy tychże łajtiemów notowanych na rynku osiągnęły niebotyczne wartości.

- Ja przepraszam, że się wtrącę, panie prezesie, ale jestem doktorem prawa, a nie finansistą, a lubię rozumieć co się do mnie mówi. Co to są te łajdiemy? - z pewną nieukrywaną irytacją prezydent przerwał wypowiedź Edwarda.

- A tak, najmocniej przepraszam, to moja wina. Nie objaśniłem. Łajtiem - to skrót od angielskiego igrek, te, em, czyli yield to maturity. To standardowa miara dochodowości obligacji, roczna i przypomina ajarar projektu. O znowu wtrąciłem. Aj ar ar to wewnętrzna stopa zwrotu danego projektu, przedsięwzięcia. Jest gorsza od MIRR, ale daje nam obraz jak bardzo dochodowy jest dany projekt. MIRR jest o tyle lepszy, bo przychody dyskontujemu przez WACC, czyli "wackiem", a IRR nie jest w tym względzie zawsze miarodajne...

- Nie, tak się nie da! Niech pan powróci do wcześniejszej formy, bez objaśnień. Mój doradca ekonomiczny mi to wszystko wyjaśni po spotkaniu. Niech pan już dalej mówi.

- Na czym to ja skończyłem. Aha. Sprzedaż obligacji padła na pysk, obligacje korporacyjne nie znajdują chętnych. Wyjątkiem są przedsiębiorstwa produkujące używki, alkohol, tytoń oraz szara strefa. Mamy rekordową produkcję farmaceutyczną, jeżeli chodzi o środki znieczulające, uśmierzające ból. Cały przemysł budowlany leży. Ludzie sprzedają domy i wyjeżdżają na wakacje. Ostatnie w ich mniemaniu w ich życiu. Branża hotelarska jest maksymalnie obłożona. Rosną niestety napaści na kantory i banki. Mamy w ostatnim tygodniu sto trzydzieści pięć napadów na bank i tysiąc pięćset pięćdziesiąt osiem obrabowanych bankomatów. Jest coraz dramatyczniej. Powiem, być może nonszalancko, ale panie prezydencie, za dziesięć miesięcy uderzy w nas wielka asteroida. Trzeba uspokoić społeczeństwo i zacząć działać.

- Co pan proponuje?

- Proponuję dwie rzeczy. Olbrzymią inwestycję w duchu keynesowskim. Wiem, znienawidzonym przez monetarystów. To znaczy budowę olbrzymiej góry, która uchroni nas przed trzęsieniem ziemi i falami tsunami. Mam już projekt, lub bardziej szkic tej góry przez naszych inżynierów z naszego biura, że tak powiem scoringowego. Mniejsza z tym. Góra w kształcie kapelusza Napoleona. Łagodnie przyjmie fale oceanu, a rolki pozwolą na wyciszenie drgań trzęsień ziemi. Ale potrzeba na to gigantycznych wydatków. To jest druga część tego pomysłu. Obligacje katastroficzne - będą sprzedawane z wielkim dyskontem, opłacane w złocie, zbywane z dziewięćdziesięcioprocentowym dyskontem. Każda pojedyncza obligacja będzie uprawniała do miejsca na górze. W celu większego zachęcenia do inwestycji, podzielmy górę na trzy części. Dwie trzecie, najniższe dla zwykłych szaraków. Tam ryzyko zatopienia przez fale będzie największe - w tym celu uprawnienie do nabycia miejsca będą mieli posiadacze ponad tysiąca obligacji. Dwie trzecie pozostałej jednej trzeciej, nabywcy stu tysięcy obligacji. Oraz sam szczyt góry czyli ponad jedenaście procent najwyżej położonego poziomu góry dla posiadaczy dziesięciu milionów obligacji złotowych.

Na sali zaległa cisza. Przerwał ją po pewnym czasie prezydent.

- Ta góra ocalenia, że tak ją nazwę to chyba jak Tytanic. Lepsi będą mieli szalupy, a tak zwane pospólstwo niech sobie zdycha?

- Panie prezydencie. Niech pan się nie obrazi, ... ale człowiek jest jedynie człowiekiem. Rządzi się swoim i swojej rodziny interesem. Najbogatsi sfinansują nam budowę, a przymusem nikogo nie zachęcimy do pracy. Widzi pan jak jest. Operatorzy koparek i budowlańcy odeszli od robót i piją wódkę, piwo. Jak ich pan zachęci do pracy przed katastrofą? Musimy im podnieść wielokrotnie pensję. Nie da się inaczej.

- Dobrze, to przerwijmy na dzisiaj. Spotkamy się równo za tydzień o zwykłej porze i poinformujemy razem z rządem o naszych kolejnych postanowieniach. Dziękuję paniom i panom ekspertom. Do zobaczenia. - prezydent wstał z wygodnego, skórzanego fotela i poszedł zamaszystym i sprężystym krokiem w stronę gabinetu owalnego, zbudowanego na kształt amerykańskiego odpowiednika.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania