Opowiw *** Krasnoludki, Śnieżka i Reszta
Trochę inna wersja dawnego tekstu... i bez→się
Było siedem plag. Tak samo jak siedmiu krasnoludków. Tylko że one z plagami nie mają nic wspólnego. Siedzą żwawo przy okrągłej ławie, popijają wywar z grzyba i rozprawiają filozoficznie o wpływie brody na stosunki między: purpurowymi mrówkami, a różowymi, lub na jakich gałęziach, najładniej by dyndały czerwone pomidory. Oczywiście całe to gadanie, nie ma większego wpływu na rozwój lasu. Las szumi i będzie szumiał. Akceptacja lub jego brak, nie ma tu nic do rzeczy.
Z zewnątrz, jako że zmrok nadchodzi, widać w grzybie światło, w zasłoniętych oknach oraz różne cienie gestykulujące lub w bezruchu. Aż by człek chciał tam wejść, by ogrzać zimne członki swoje. No chyba, że już są odgryzione przez leśne bestie wszelakie. Wtedy ocieplanie wspomnianych, nie ma większego sensu. A zatem siedzą maluchy i gadają nie wiedzą nawet, co za krzywda ma teraz początek na skraju lasu i kto ową krzywdę na barkach dźwigać musi.
A ciężar targać musi: starsza Kuzynka. Piąta woda po szóstym kisielu, wrednej Śnieżki, co ją nieboraczkę z izby zamkowej wygnała. A za co? A za to, że za dużo luster potłukła, ale najpierw z nimi gadała. Urocza Śnieżynka nie mogła zrozumieć, jak można konwersować ze zwierciadłem. Nawet nadwornego konowała, psychiatrę do Kuzynki swej wezwała. Lekarz umysłowy owszem przyszedł, ale sam chciał pogadać z lustrem, by wyciągnąć z niego, kilka przydatnych odbić słownych.
Na przykład, czy żona go zdradza z lekarzem od rozwolnień. Zmrożonej Wodzie było tego stanowczo za dużo. Dwóch świrów w jednej komnacie, to o dwóch za dużo. A Kuzynka lustra tłukła w diabły, bo żadne nie chciało powiedzieć, że jest brzydsza od Śnieżki. Wtedy miałaby szansę, że ją owa nie wygna na zbity pysk. A i tak wygnała, gdyż budżet państwowy był znacznie nadszarpnięty, produkcją luster.
Nagadane i pośniadaniowe krasnoludki, ruszają do wyjścia. Nie mają co prawda na to ochoty, ale trzeba jakoś zarobić na remont grzyba, w którym mieszkają. Między blaszkami zaczyna przeciekać, a przez rurki, nieproszone robactwo włazi. Mogli by oczywiście potrzebny mech wyrwać z lasu, ale to by było nieekologiczne działanie. A zatem – chcąc nie chcąc – muszą zarobić na syntetyczny. Mimo, że śniadanie zjedli, to do zakładu im nie spieszno. Swoją frustrację, wyśpiewują wesoło, życzeniową piosenką:
Hej ho, hej ho
gdziekolwiek nam by szło
to nie do pracy nie do pracy
bo to zło
Nagle raptownie przystają. Tak że ostatni wpada na pierwszego poprzez wszystkich między nimi. Temu na przodzie broda staje słupka i uważnie słucha. Każdy kłaczek w inną stronę wychylony.
Kuzynka drepce przez las, jak potłuczone zwierciadło, targające swoje kawałki. Czyli nie można rzec, że człapie żwawo. Z przyzwyczajenia trzyma w łapce małe okrągłe lusterko. Ale cóż to za gadanie z takim maleństwem, co nawet za bardzo mówić nie umie, tylko cicho gaworzy. Trzeba do ucha dokładać, żeby cokolwiek zrozumieć z tego całego mamrotania. A odbicia w nim tyle, co kot łez nie wylał na mysz.
Krasnoludki zmieniają trasę. Dzisiaj jak zwykle, robią sobie wolne. Zgodnie ze słowami pieśni przewodniej. Ponadto są ciekawe, co tam w kniejach popiskuje.
Wygnana na poniewierkę spogląda w górę. O zgrozo! Lepiej żeby nie spojrzała. Na gałęziach drzew wiszą ludzkie ręce. Dłońmi do dołu, wyrastają z tego, na czym zawieszone. Każda trzyma małe lusterko i denerwuje zbłąkaną, puszczając zajączki po oczach. Mimo, że sytuacja nie jest groźna, to Kuzynka wyobraża sobie, co one mogą wyprawiać, gdy nocka zapadnie.
Pomijając sprawy oczywiste, mogą na przykład skakać z drzewek, łapać ją za szyję i dusić. Na dodatek lustro podsuwać, żeby widziała, jak oczy wytrzeszcza i siny język wywala. Jej serduszko z tego wszystkiego, najchętniej by wlazło do własnego przedsionka, by tam znaleźć schronienie. A może z tej zgryzoty, kuzynczy umysł omamy wymyśla?
Nagle jakaś ręka stuka ją w głowę. Omal, że upada na runo ze strachu.
– A bodaj to, co to jest?
– Stare babsko i tyle.
– Nie aż tak.
– Nawet ładne, gdy spojrzeć z dala.
– Smutne jakieś.
Nagle krasnoludki otumanione wnerwionym biadoleniem:
– Do jasnej ciasnej, oczywiście, że jestem smutna. Wredna Śnieżka mnie wygnała. A wiecie za co?
– My dopiero przyszli. Nic nie wiemy.
– Ja też dopiero przyszłam, ale wiem za co. Za lustra.
– To takie coś, gdzie człowiekowi odbija? – pyta rozsądnie krasnal.
– Nie chciało mi rzec, że jestem brzydka. Wyobrażacie sobie?
– Nie musimy. Wystarczy spojrzeć.
– To skoro tak… to ja wracam.
– Ale my żartowali. Można patrzeć.
– No to mam przesrane.
– Proszę waćpanno wulgarków nie używać. Zwierzątka słuchają.
– Zaprosicie mnie do domku swego?
– No jasne – odpowiedziało wszystkie siedem.
A w komnacie zamkowej, popłoch niesamowity. Kuzynka dała nogę. Śnieżka jest zrozpaczona. Najbardziej brakuje jej luster. Teraz je nawet pokochała. Nie trzymała nerwów na postronkach swoich. Co ona tam robi sama w lesie. Na pewno napadły gibką kibić, jakieś zbóje niewychowane, bez ogłady wszelakiej. Muszę szukać. Szukać, szukać. Muszę!!! Ale najpierw walnę lustrem głowę mą, jeżeli całe znajdę. Pokrętna natura ma, może wyjdzie chociaż na półprostą.
– Fajny grzyb. Nawet przestronny – rzecze zaproszona.
– Dbamy o niego.
– A o porządek?
– Też.
– A w którym miejscu, że zapytam?
– Im rzadziej sprzątamy, tym większa uciecha nasza z porządku.
– A kiedy ostatnio?
– Jeszcze wcale. Nie możemy przylgnąć do radości, bo spowszednieje.
– Aha.
Śnieżka biegnie zdyszana, siódmym zmysłem, wiedząc gdzie. Stoi przed chatką grzybową. Zagląda przez okno. Widzi Kuzynkę, jak wystaje z bałaganu. Śnieżkowe oczy cieszy taki widok. Zbóje ją nie zjadły. Została przygarnięta przez rozkoszne maluchy. Stoją wokół niej.
Stara Jędza idzie przez las. Dźwiga koszyk z owocem. Ma uśpić Śnieżkę. Tak jest w pierwotnym scenariuszu powiedziane. Dyszy, jęczy i nosem kiwa na wszystkie strony. Nawet ptaszka strąca, co usnął blisko ziemi. Nagle widzi Wielkiego Prawdziwka. Jest blisko. Co raz bliżej. Puk puk, puka do drzwi. Słyszy:
– Wiemy, że to ty. Właź.
Jędza wchodzi razem ze Śnieżką, co w takiej sytuacji pukać nie musi. Kuzynka zauważa krewną i pragnie zwiać, lecz przeszkody w progu stoją.
– Przebacz mi te lustra, Kuzynko!
– Przebaczam.
– No to fajnie. Wracamy.
– Zjedz jabłuszko na drogę – mówi Jędza.
– Umyj najpierw – krzyczą krasnale. – Dbaj o zdrowie.
– E tam – rzecze Śnieżka. – I jabłko zjada.
Moment ów, to początek koszmaru. Obżarta owocem, wcale nie zasypia. Wręcz przeciwnie. Zaczyna szaleć. Krasnoludki gwałci natręctwem swoim, ale tylko przez chwilę. Biega po wszystkich możliwych kątach. Tłucze naczynia. Prostuje nos jędzowaty. Szarpie białe brody. Kłaki z nich wyrywa. Wrzeszczy, że lustra są cudowne.
– Co ja narobiłam – tym razem wrzeszczy Jędza. – Pomylić coś musiałam.
– O cholera! Kopnęła mnie w czułe miejsce.
– Mnie też. Nawet w dwa naraz.
– Zróbcie coś wreszcie – wrzeszczy Kuzynka. – Bo całego grzyba rozwali.
– Właściwe jabłko musiałam zgubić w lesie. Krasnale, biegnijcie tam… a łaj dostałam… jak znajdziecie… a łaj znowu… to migiem z nim do mnie – przekrzykuje tumult, Jędza.
Krasnalki wybiegają jak szalone. Śnieżka tymczasem biegnie na piętro, skakać po łóżkach. Żadne nie ocaleje w całości.
Wreszcie zasypia. Nie przez czary, ino ze zmęczenia. Grzyb nadal trzeszczy i skrzypi, z lekka falując. Po chwili nieruchomieje. Tak samo jak obrazek z portretem na ścianie. Przodek ściska ramę i wisi. Po chwili włazi z powrotem do obrazu i nieruchomieje. Chatka też. Nastaje złowieszcza cisza.
– Gdzie są maluchy, Co z nimi? – pyta Jędza Kuzynkę.
– No właśnie. Długo nie przychodzą.
– Wyjdźmy na podwórek. Zerknijmy.
– Dobry pomysł.
Wychodzą na zewnątrz. Krasnoludki śpią jak zabite. Brody unoszone powiewem oddechu, też. Uśpione chrapią przeraźliwie na cały las. Bardziej odważne zwierzątka, stoją wokół i ziewają.
– O żeż w mordę – rzecze Jędza. – Ogryzka po jabłku. A byłam przekonana, że mam jabłko, a nie gruszkę dopalacza. Żdżarły i koniec. Jedyne wytłumaczenie.
– Jedno jabłko do podziału? – nie wierzy Kuzynka.
– Duże było. Mutant. Jak dynia.
– Aha. To rzeczywiście mogły. Jak długo będą spać?
– Aż ich Królewicz nie pocałuje.
– Wszystkie musi?
– Wszystkie. Każdą sztukę z osobna.
– Będzie chciał?
– Nie.
– No to mamy problem.
Nagle słyszą słowa:
– Jaki tam problem. Pocałuje wszystkie, ale pod dwoma warunkami. Po pierwsze: żądam folię na każdą brodę, by kłakami ust nie zadławić. Po drugie: tak normalnie jak w bajce było, chce rękę Śnieżki za żonę.
– Tylko rękę? – pyta Jędza
– Rzecz jasna, przede wszystkim resztę – odpowiada Królewicz.
7 x cmok… Krasnale obudzone. Tylko brody nadal śpią.
Nagle dochodzi wołanie Jędzy:
– Do mnie! Ale już! Maluchy dobre były i poczęstowały jabłkiem.
Całość biegnie do wspomnianego miejsca. Patrzą i co widzą? Ano Jaś i Małgosia smacznie śpią.
– Ależ Jędzo – rzecze wzruszony Królewicz. – Ta urocza para, dzięki Tobie, do chatki Jagi Baby nie dotarła. Nie będą upieczeni. Życie im uratowałaś. Dobra z ciebie kobieta.
– No coś ty głupi. Bez przesady – rzecze Jędza. Mówiąc to oczka spuszcza w pończochach,zażenowana. Lecz nagle dochodzi do siebie – bo daleko nie ma - i wrzeszczy:
– Kto pocałuje Małgosie?
–– My!!! - wrzeszczą chętne Krasnoludki.
– A Jasia?
– Jasiu niech śpi. Co sobie będzie chłop żałował – powtórnie krzyczą maluchy.
– Ależ nie może tak spać na poszyciu leśnym. Wilka dostanie i zmarnieje od zimna. Królewiczu, pocałuj go. Masz wprawę – dodaje Kuzynka.
Królewicz, jako że z niego uczynny człek, Jasia całuje. A obudzony go za to po buzi tłucze. Nawet zaczyna szarpać za boże poszycie, ale przerywa im wrzask Jędzy:
– Wielki Prawdziwek podskakuje! Śnieżka wyspana! Zaczyna znowu szaleć!
Wszyscy biegną jak stoją do chałupy.
– Oj, oj, oj – płaczą Krasnoludki. – Co za burdel. Nawet my to widzimy. Kto to posprząta?
Wreszcie łapią wojującą. Wierci gibkie ciało wśród nich, a oni razem z nią na obrzeżach złapania. Podbiega Królewicz, by ją w usta pocałować i czar oddalić, ale cel jest ciągle w innym, że jeno widzi zarys latających ust. Nagle ma farta. Cmok, cmok, cmok. Śnieżka jest spokojna. Tyle tylko, że Królewicz zaczyna szaleć. Na szczęście przez niewielką chwilę, lecz na tyle długo, że Jędzowaty pypeć z nosa jej strąca. Widocznie czar był zmęczony.
Teraz wszyscy leżą i dyszą obwicie.
Słyszą, jak ktoś w kółko powtarza :
– Nie chcę być za diabła pięknym łabędziem. Pragnę zostać szarym kaczątkiem.
Idą w kierunku głosu. Przystają. Patrzą.
– A tej co znowu? – pyta Kuzynka.
– Zatruta czymś. Majaczy.
– Zostawmy ją. Jak dorośnie, to zmieni zdanie.
– Ja bym nie zmieniła – rzecze Śnieżka. – Fajnie być szarą kulką.
Wtem zauważają, że są nagle w podłużnym, długaśnym wgłębieniu. Las i wszystko wokół, łącznie z nimi, zaczyna wznosić po bokach prostokątne powierzchnie. Ogromne ściany, nie wyglądają groźnie, chociaż złowieszczo szeleszczą.
Nagle z wysoka, dolatuje dziewczęcy głosik:
– Mamusia każe mi przestać, bo pójdę niewyspana do szkoły. Jutro znowu was poczytam. A teraz do łóżeczek i spać. Zamykam książeczkę.
– Tylko nie spać!!! – zakrzyknęli w ostatniej chwili przed zamknięciem.
Komentarze (14)
Fabuła wciąga jak kino drogi. Pośrodku niej migają białe kreski pasów bezpieczeństwa, których autor tym razem nie zapiął. Tak trzymać.
Szczerze powiedziawszy byłem przekonany, że będzie: "Nawet ładne, gdyby spojrzeć od spodu."
Chyba zdziadziałem…
Pozdrawiam😆:)
Szalone, zabawne i błyskotilwe:) Przeczytane z uśmiechem.
Pozdrawiam
Pozdrawiam serdecznie
Pozdrawiam😆:)
Pozdrawiam😆:)
pozdrawiam
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania