Zwyczajny List

Trochę inna wersja dawnego tekstu

 

Cześć. To tylko ja. Chyba jako całość lub nie. Jeżeli masz tyle cierpliwości co ostatnio, to czytaj. Jeżeli przeciwnie, to chociaż napisz, o czym nie przeczytałaś. No dobra. Tyle wstępu.

 

Trudność to dla mnie wielka, zwyczajność z mego pióra na papier bezpowrotnie spuszczać. Aczkolwiek – chociaż takową lubię – to bez udziwnień, ciężko mi zaiste lub po prostu taki wybór chcianą przypadłością stoi. Pisząc dziwnie o zwyczajności i prostocie kwadratowych kół, zawikłanie w umysłach sprawić mogę, a nawet bojkot, takich i owakich wypocin, lub nawet laniem wody zalać.

 

Gdybym koślawym grzebieniem, włosy w przypadkowym kierunku przeganiał, to skutek byłby podobny. No cóż. Żyję jakoś na tym pięknym świecie, co wokół roztacza połacie, pośród bliźnich, zwierząt, roślin różnorodnych, rzeczy ożywionych i martwych, dalekich horyzontów i niewyśpiewanych piosenek, a w tym co piszę teraz, nadmiar zaimków osobowych, co w takim rodzaju tekstu, jest uzasadnione.

 

Napisz proszę, co w twoim życiu uległo zamianie. Co zyskałaś, co straciłaś. Czy odnalazłaś szczęśliwą gwiazdę na nieboskłonie ziemskich ścieżek. Jeżeli nie, to masz w tej chwili szukać. Choćby z nosem przy padole, twojej upragnionej gwiazdy. Gdy ulegniesz poddaniu, to już zostaniesz na dnie wąwozu niemożliwości, opłakując swój los.

 

A jeśli źli ludzie ciebie podepczą, to nadstaw im jedną siedemdziesiątą siódmą część policzka. Bez przesady rzecz jasna. Czasami oddaj! Pamiętaj, taką samą miarą będziesz osądzona, jaką ty innych sądzisz. Ile szczęścia dajesz, na tyle zasługujesz. O cholera. Co za banały wyłuszczam.

 

Proszę cię. Pozostań przewrotną, ale nie strać równowagi. Pamiętam, że często błądziłaś wzrokiem po ogniu, a myślałaś o rześkim strumyku. To mnie w tobie fascynowało. Nieokiełzane myśli, wiecznie związane w supełki, które wielu próbowało rozplątać, bez widocznego skutku. Tylko ósme poty wylali i tyle z tego było.

 

Przesyłam tobie taki śmieszny przerywnik, dla odprężenia umysłu.

 

twoje zwłoki są w rozkładzie

twoje ciało gnije już

twoją trumnę sosenkową

pokrył zacny cudny kurz

 

twoje czarne oczodoły

białej czaszki perłą są

a piszczele szaro złote

jak diamenty ślicznie lśnią

 

No i co? Zaraz jest ci weselej, nieprawdaż? Przyznać musisz. Oczywiście wierszyk nie dotyczy ciebie. Kiedyś tak, jeżeli twój trup nie spłonie. Póki co, wolę cię zapamiętać obleczoną w ciało. Ładne i zgrabne zresztą. Ale dosyć tych słownych uciech. Musisz jednak przyznać, że ci lżej na sercoduszy.

  

Tak bardzo tobie współczuję, że masz jeszcze siły na czytanie tych moich ''mądrości''. Tym bardziej, że nie czytam wszystkich twoich, ale jestem przekonany, że ty czytasz moje sądząc po tym, co odpisujesz. Wiem, wredne to z mojej strony, do utraty tchu. Mam jednak pewność, że nie wyznajesz zasady: coś za coś. Ja też jej nie wyznaje. Wolę coś twojego przeczytać, jak prawdziwie chcę, niż czytać na siłę, gdy naprawdę: nie chcę.

 

To skądinąd byłoby dowodem braku szacunku i lekceważenia twojej osoby. Mam trochę pokręconą psychikę w wielu sprawach. Do niektórych podchodzę: inaczej. A zatem pamiętaj: nie wszystkie moje listy musisz czytać. Na pewno nie popadnę w otchłań obrażań. Chyba, że obrażeń, jak dajmy na to w coś walnę lub ktoś lub coś, mnie.

 

Aczkolwiek bywa, iż żałość odczuwam wielką, do suchej nitki białej kości. Proszę, poniechaj zachwytów nad tym co piszę, bo jeszcze przez ciebie na liściach bobkowych osiądę speszony, a to spłodzić może, psychiczny uszczerbek na zdrowiu... a to z kolei na braku moich listów. Czy naprawdę jesteś przygotowana na tak dotkliwą stratę?

  

Dzisiaj znowu byłem latawcem, który pragnął wzlecieć i kolejny raz, spalił lot na panewce. Ciągle ogon wlecze po ziemi. Znowu lecę nie do góry, ale w bezdenny dół, w długą ciemną przestrzeń. Głębiej i głębiej, dalej i dalej. Światło mam głęboko w tyle, ale jeszcze trochę kwantów na plecach siedzi. Nieustannie widzę przed sobą własny cień. Ścigam go, bo nie mam innego wyjścia. Wyjście zostawiłem daleko nade mną.

 

Kiedy wreszcie będzie koniec. Raz na zawsze. Na zawsze z wyjściem i na zawsze z wejściem. Co będzie po drugiej stronie, skoro potrafię tylko spadać. Kiedyś, gdy mogłem oprzeć jaźń o jasne ściany, to były mi obojętne. Teraz przeciwnie, lecz mijam je za szybko. Są tylko smugami. Bo wiesz jak jest. Światło bez cienia sobie znakomicie poradzi, lecz cień bez światła istnieć nie może.

  

Nie czytaj tej mojej głupawej pisaniny, jeżeli nie chcesz. Zrób kulkę i wrzuć do ognia. Niech spłonie. Nawet już nie wiem, jak smakuje gniew.

  

Stoję oparty o ścianę. Widzę lecącą w moim kierunku strzałę z zatrutym ostrzem. Nie mogę ruszyć ciała, znowu przyklejony do otynkowanych, ułożonych w mur cegieł. Są częścią mnie. Ciężarem, którego tak naprawdę nie dźwigam, a jednak odczuwam, jako zafajdany kleisty los. Ciekawe czyja to wina? Raczej nie muszę daleko szukać, by znaleźć winowajcę. Jest zawsze całkiem blisko.

  

Nagle zdaję sobie sprawę, że nie zabije mnie żadna strzała, tylko kupa duszącej gruzy. Tańcząca kamienna anakonda, pragnąca udusić i wycisnąć: całe posklejane rozdwojone wnętrze, żebym mógł je na spokojnie obejrzeć, przemyśleć i uwolnić trybiki z piasku. Wystawiam ręce na boki. Nic z tego. Odepchnięcie niemożliwe. Czerwone cegły pod skórą tynku, pulsują niczym krew w tętnicy.

  

Nagle przypominam sobie. To z własnej woli posmarowałem klejem pokręcone ego i oparłem o niby szczęśliwą ścianę. Jakiż wtedy byłem pewny swoich możliwości. A jaki głupi i naiwny. Myślałem, że oderwę jaźń w każdej chwili. Gówno prawda. Sorry.

  

Nogi nadal zwisają poza parapet mnie. Zasłaniam stopami uliczny ruch i mrówczanych ludzików. Wyciągam ręce przed siebie. Zasłaniam chodnik. Rozkoszny wietrzyk szeleści we wspomnieniach, przerzucając kartki niewidocznej księgi. Niektóre wyrwane bezpowrotnie. Pozostał tylko wzdłużny, postrzępiony ślad.

 

Nagle zasłaniam wszystko przezroczystością. Tylko spod prawego rogu zwisającego buta, wychodzi dziwna, tycia postać. Widzę ją wyraźnie, pomimo dużej odległości. Pokazuje mi środkowy palec. To matka głupich. Zaraz na nią skoczę i jej tego palucha złamię. Odzyskam wiarę we własne siły i lepszy los.

  

Pomału kończę na dzisiaj... z tą pseudofilozofią. Na drugi raz napiszę bajkę, co na jedno, chyba wyjdzie. Na przykład o człowieku, który po swojej śmierci, musi całą wieczność leżeć w trumnie na własnych rozkładanych zwłokach, jako pokutę za grzechy, które popełnił. Cały czas będzie tam jasno, a zmysł zapachu nie zostanie wyłączony. Oczu nie będzie mógł zamknąć, leżąc twarz w prawie twarz i żadnego spania. On sam nie ulegnie rozkładowi z uwagi na ciasnotę.

 

No nie! Nawijam banialuki w sumie lub innej rybie. To jeno metafora. Dla rozluźnienia powagi. Pomyśl o kwiatkach na łące. O modrakach i stokrotkach, makach i pasikonikach. Jak ładnie pachną, dopóki nie zwiędną i zdechną. O białych uroczych barankach, płynących po błękitnym oceanie do złotego portu o barwie słońca, otulonego szatą horyzontu, w kolorze pomarańczy z nadszarpniętą skórką. Co chwila jest oświetlona, obsraną przez muchy, lecz mimo wszystko działającą, żarówką morskiej latarni.

   

Wiesz co, tak sobie pomyślałem, że jest sprawą niemożliwą, by nie wypełnić czasu całkowicie. Nasze poczynania przyjmują kształt czasu, w którym są. Z tym tylko, że istnieją różne rodzaje: cieczy i naczyń. Największa klęska jest wtedy, gdy takie naczynie rozbić na wiele kawałków i nie móc go z powrotem posklejać, bez względu na to, ile czasu zostało. A jeszcze gorzej, gdy są to naczynia połączone i tylko jedno ulegnie destrukcji, a drugie zostanie całe, lecz i tak rozbite.

  

Jeżeli przeczytałaś te moje bajanie, to gratuluję cierpliwości.

Napisz proszę. Może przeczytamy, a może nie.

  

Na koniec zwyczajowy przerywnik.

  

Miłość

  

zostańmy w naszym świecie

lecz zabierzmy butle tlenową

z powietrzem może być różnie

gdyż ty ze mną a ja z tobą

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • jesień2018 2 tygodnie temu
    Dla mnie to nowa odsłona Dekaosa - poważniejsza i dojrzalsza. Niezwyczajny list miłosny :) Podoba mi się ta odsłona!
  • Dekaos Dondi 2 tygodnie temu
    Jesień2018↔Dzięki:)↔To dawny tekst, trochę zmieniony. Nie mam pewności, czy aż taka "poważniejsza i dojrzalsza" odsłona. Po prostu nie lubię tkwić w "jednej ramce"
    O to - też - chodzi:)↔Pozdrawiam😊:)
  • Joan Tiger 2 tygodnie temu
    Tak sobie myślę, czy opowiadający jest szczęśliwy, czy nie? Niby nawiązuje do piękna, doceniania tego, co potrafi, jednak za chwilę następuje zwrot, zagubienie i pytania… Co by było gdyby?
    To tak, jakby próbował wypłynąć na powierzchnię i zostawić za sobą wszystko, co nie powinno mu w dalszej drodze towarzyszyć. Jednak nie potrafi tego zrobić, bo korzenie wsiąkły głęboko w glebę i aby je wyrwać, musiałby je odciąć, na co chyba jeszcze nie jest gotowy, pomimo pragnień.
    Widzę tutaj skrajność względem samego siebie. Potrzebuję uznania, jednak kiedy je dostaję, pomimo euforii, myślę, że może jednak na to nie zasłużyłem. Walka z wiatrakami o lepsze jutro.
    Tekst ciut inny, ale przebijasz przez niego ty i to, co przy pisaniu sprawia ci frajdę. Skojarzenie moje, to jakby to był list do dawnej fanki. Pozdrawiam. 😊 5.
  • Dekaos Dondi 2 tygodnie temu
    Joan Tiger↔Dzięki:)↔To fikcja literacka w sensie listu. Aczkolwiek jak to mówią, bywa, że w tekstach, człek chociażby podświadomie, zostawia "trochę siebie" w większym lub znikomym stopniu lub prawie wcale. Na tak Twoja rozkminka w temacie. Im więcej spojrzeń, tym ciekawiej:)↔Pozdrawiam😊:)
  • Agrafka 2 tygodnie temu
    Nie przeczytałam całości, bo mi się już woda na ryż gotuje, ale często czytam fragmentami. Listy to mi się niestety jako te ostatnie kojarzą, gdy coś chcemy zamknąć, kogoś pożegnać itp nie idźmy dalej tym tropem.
    Bardzo podobał mi się ten fragment - widzieć jak patrzysz w płomień a myślisz o strumyku czy coś w tym rodzaju i nie o odczytywaniu się w żaden sposób.
    Taki troszkę do słuchania tekst, byłoby może łatwiej ;-)
    Wiem, że tego się zbytnio nie ceni może, ale bardzo mi się podoba ostatni mini-wierszyk :-)
    Pomyślności zatem i bez głupot!
    :-)
  • Dekaos Dondi 2 tygodnie temu
    Agrafka↔Dzięki:)↔Wspomniany fragment o płomieniu i strumyku, to np: metafora nie zawsze pasujących skrajności. Końcowy wierszyk dołożyłem z innego tekstu, ale nie nie pamiętam z jakiego.
    Hmm... wrząca woda. niekoniecznie musi być dowodem istnienia ryżu:)↔Pozdrawiam😊:)
  • Agrafka 2 tygodnie temu
    Dekaos Dondi już zjedzony zatem prawdę mówisz. Nie ma go 🌞
  • Dekaos Dondi 2 tygodnie temu
    Agrafka↔W pewnym sensie, gdyż w przyrodzie nic nie ginie, jeno zmienia postać🌞:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania