Pokaż listęUkryj listę

Wartmin Tajemnice Corvasji Rozdział pierwszy "Spotkanie na dziedzińcu"

W samym środku ciemnej nocy na dużym dziedzińcu ogrodzonym ozdobnymi murami pięknego i wielkiego pałacu wśród kilku lewitujących kulek światła znajdował się mężczyzna. Właściwie, dziedziniec był ogrodzonym tym co zostało z dawniej pięknego i wielkiego pałacu, który obecnie znajdował się w fatalnej kondycji z zerwanymi dachami, dziurami w ścianach wielkości człowieka oraz zniszczonymi pomnikami i portretami dawnych mieszkańców ów pałacu. Poza tym cała natura, która ozdabiała dziedziniec, jak drzewa, kwiaty, żywopłoty i bluszcze zostały spalone. Wieże zamku skróciły się o kilka metrów, na ścianach dalej były ślady pożarów. Wszędzie walał się pył a zły krok mógł spowodować, że cały sufit zawali ci się na głowę. No, ale nikt nie był zdziwiony tym faktem. Przecież dopiero co odzyskali miasto Narmit, stolice Królestwa Corvasji.

Mężczyzna stojący wśród gruzów i zniszczonych pomników dawnych władców Królestwa, podszedł do jednego z nich i przeczytał wygrawerowany na marmurze napis:

Magnus Luxian

Król Corvasji

1555-1621 II ery

— Chyba najgorszy król jakiego mieliśmy — wyszeptał pod nosem — Całą stolice atakowały dzikie gryfy, a ten malował swoje autoportrety w zamku!

No, cóż to, że Magnus był beznadziejnym królem nie znaczy, że teraz powinno się bezcześcić po nim pamięć. Mężczyzna machnął ręką, która zaświeciła na żółto i kawałki rozbitego pomnika zebrały się w kupę i odbudowały dawnego, teraz marmurowego króla jakby nic się z nim nie stało.

— No, piękny to on też nie był — powiedział cicho patrząc się na twarz byłego króla.

Mężczyzna znów machnął ręką, z której wyleciało więcej lewitujących, świecących, żółtych kul. Jedna z nich znalazła się tuż obok niego oświetlając całe jego ciało.

Był to mężczyzna stary, wysoki, dobrze zbudowany jak na swój wiek z krótkimi, siwymi włosami, krótką, równą brodą, twarzą pokrytą zmarszczkami oraz strasznie jasno świecącymi, żółtymi oczami. Nosił bardzo wytworne, bogate, złoto-błękitne ubranie, sięgające mu lekko poniżej pasa, które miało na sobie bogate, złote elementy, ale cały był bardzo ubrudzony pyłem a w niektórych miejscach stój był rozerwany. Na swojej prawej ręce miał duży, złoty pierścień z wielkim, zielonym klejnotem. Jego imię to Nicolas Luxian

Nicolas spojrzał się na zegar dziedzińcowy. “No oczywiście” pomyślał sobie. Zegar jak reszta pałacu był zniszczony. Nawet nie wie która jest godzina, a zaraz ma załatwić jedną z najważniejszych spraw całego królestwa. Nagle usłyszał wybuch z niedaleka. Walki w mieście dalej trwają. Chciał im pomóc, ale teraz ma ważniejsze zadanie i zostało mu liczyć na to, że zwyczajni żołnierze poradzą sobie z hordami nieumarłych dalej rozsianych po całej stolicy. To właśnie oni okupowali stolice przez ponad miesiąc i na pewno nie przepadają za władzą królestwa, skoro z pałacu ledwo został kamień na kamieniu.

Zresztą całe królestwo zmieniło się w jedną wielką ruinę gruzów i krwi. Kto by pomyślał, że jakakolwiek armia w parę miesięcy będzie w stanie rozsiać tyle chaosu i mordu na tak wielkim kontynencie. Królestwo nie widziało takiej rzezi od Wojny dwudziestu koron 1500 lat temu.

Przez miesiące, armie terrorystów atakowały jedno miasto po drugim. Z tego co zaraportowali ocalali i dowódcy wojska Corvasji, terroryści po zdobyciu jakiegokolwiek miasta zmieniali je w fortece. Wszystkich którzy sprzeciwiali się wzięli do niewoli i zmuszali do pracy, albo zamordowali ich rodziny w zemście. I tak każdy kto znajdował się pod okupacją mógł zostać zgrabiony, albo porwany i torturowany tylko dlatego, że terroryści mogli sobie na to pozwolić, ponieważ widzieli ich jako “zdrajców” lub “zagrożenie”. Najgorzej jest, kiedy jakieś miasto lub wioska się nie podda. Wtedy zmieniają to miejsce w “przykład” dla innych poprzez masowe mordy na wszystkich mieszkańcach. Podobno najpierw wybijali dzieci na oczach rodziców, żeby każdy wiedział co się dzieje po jakiejkolwiek niesubordynacji a ciała zamordowanych rzucali na pożarcie swoim bestią, albo zostawiali je w błocie.

Nicolas widział już przykłady tych zbrodni, które nawet dla wielu tyranów i bandytów ze wszystkich światów są przykładem największego bestialstwa. Jak tylko weszli do stolicy od razu zauważyli zniszczone domy, porozrzucane działa, miejsca tortur, spalone drzewa, składy broni, zgrabione złoto i inne kosztowności oraz hordy nieumarłych. Walka z nimi zajęła 2 dni i wciąż kilku chodzi po ulicach miasta, więc jest za wcześnie, żeby pozwolić rodziną wrócić do swoich domów. Ci którzy zostali i przeżyli, byli niestety w kompletnym szoku i traumie po tym co się działo. Póki co Nicolas musi się zająć ważniejszymi sprawami królestwa, którymi ma się zająć na tym dziedzińcu.

Mijały kolejne minuty a Nicolas spacerował po dziedzińcu w tę i we w tę czekając na to aż wreszcie przyjdzie tu druga umówiona osoba. Nagle przy drzwiach prowadzących z dziedzińca do zamku błysnęło najpierw niebieskie, a potem żółte światło. Na dziedziniec weszła młoda kobieta z długimi, prostymi blond włosami o owalnej twarzy z długimi rzęsami i żółtymi, lekko świecącymi oczami. Nosiła bardzo podobne ubranie co Nicolas, ale było trochę dłuższe oraz wyglądało bardziej dekoracyjnie, z bufiastymi ramionami, ostrzej zakończonymi końcówkami ubrania, większymi butami i dekoracjami wokół szyi. Jak tylko weszła na dziedziniec wyglądała jakby miała zaraz zabić Nicolasa samym wzrokiem.

— Witaj, Zaria — powiedział głośno Nicolas jak tylko ją zobaczył — Jak ci mija dzisiejszy wieczór?

— Co szkielety robiły przy teleporcie?! — Zapytała ostro Zaria, cała pokryta pyłem — Czy przypadkiem nie miałeś oczyścić miejsca, zanim będziemy zajmować się przesyłką?!

— Jeżeli narzekasz na pył to spójrz na mnie — wskazał na swoje ubranie całkowicie pokryte pyłem — Chciałem na chwile usiąść w fotelu, ale przywitał mnie żywy szkielet z nożem w ręku.

Nicolas machnął ręką i cały pył na ubraniach Zarii zamienił się w żółty dym i zniknął. Zarii nie za bardzo poprawił się humor i dalej srogo patrzyła na Nicolasa.

— Nie chodzi o głupi pył tylko o to, że narażasz naszą misje — warknęła Zaria — Sam wiesz, że te księgi nie mogą znowu wpaść w ręce tych terrorystów.

— Zaria... — zaczął spokojnie Nicolas, lekko spacerując po dziedzińcu z uśmiechem na twarzy — Nawet jeżeli jakiś szkielet przechwyci księgi to nie zdąży przejść pięciu kroków i już zostanie z niego pył.

— To że jesteś królem i masz wielką moc nie oznacza, że powinieneś działać tak lekkomyślnie — powiedziała ze złością Zaria.

— Wiesz co? Córka powinna raczej wspierać ojca — odrzekł Nicolas

Zaria tylko przewróciła oczami, ale nagle znowu było słychać głośny wybuch. Zaria spojrzała się w stronę, z której słychać było wybuchy, z niepokojem i przejęciem na twarzy.

— Walki dalej trwają — powiedział Nicolas.

— Przez chwile myślałam, że atakowali też w Lodorsie, ale to był ten idiota Roman, który wystrzelił ogniste węże— Powiedziała chłodno — Mogę się założyć, że kiedyś spali całe to miasto.

— Daj mu się trochę pocieszyć. Przecież przez ostatnie miesiące nie mieliśmy żadnego powodu do radości.

— I nadal nie mamy. Walki dalej trwają, królestwo w gruzach, a nawet nie wspomnę o tym, ile ludzi zginęło.

Zarii załamał się głos przy wypowiadaniu ostatniego słowa. To prawda, że dalej nie ma się z czego cieszyć patrząc na ruinę w jaką zmieniło się królestwo. No, ale życie w ciągłym przygnębieniu i chłodzie na pewno nie poprawi sytuacji, a wręcz odwrotnie. Przez kilka minut Nicolas I Zaria po prostu czekali na przesyłkę. Zaria chodziła po dziedzińcu widocznie sama nie wierząc w skale zniszczeń jaka dotknęła zamek. Zwłaszcza, że dorastała, bawiąc się na tych korytarzach. Nicolas natomiast przypominał sobie czasy, kiedy to było jego ulubione miejsce w całym pałacu. Codziennie tu przychodził z żoną, albo jego ojciec uczył go tutaj historii swoich przodków mówiąc mu, że on też pewnego dnia zostanie królem, a kiedy umrze, on też będzie stał na tym dziedzińcu. No i nadszedł ten czas, kiedy został królem i jak to się skończyło? Wojna rozlana na cały kraj a zniszczenia wyrządzone przez kilka miesięcy przekraczają skalą wszystkie konflikty przez ostatnie 1500 lat. A to wszystko przez jego głupotę i błędy.

— Więc... — zaczął Nicolas dalej pogrążony w wspomnieniach i wyrzutach — kto przyniesie tutaj te księgi?

Zaria została wyrwana ze swoich myśli. Szybko potrząsnęła głową, żeby wyrzucić wcześniejsze wspomnienia, przetarła oczy i odpowiedziała:

— Dwójka moich przyjaciół. Scarlett Sanguis i Likaon Venta.

Nicolas nagle zatrzymał się i cały stoicki spokój i dawne wspomnienia uciekły z jego głowy.

— Masz na myśli tą wampirzyce i wilkołaka? — zapytał zaniepokojony — Nie sądzisz, że to trochę niebezpieczne przekazywać im tak ważne zadanie.

Zaria znowu zrobiła swoją surową minę i obrzuciła Nicolasa zabójczym spojrzeniem.

— Nawet nie zaczynaj — powiedziała surowo Zaria — Ostatnie miesiące nic cię nie nauczyły?

— Nauczyły, nauczyły — odrzekł szybko Nicolas bojąc się, że Zaria zaraz znowu zacznie kłótnie — Po prostu chodzi mi o to, że...

— Są po naszej stronie! — przerwała mu — Znam ich pół życia. Likaon sam uczył mnie polowania a Scarlett pokazywała podstawy alchemii jak byłam dzieckiem.

Nicolas nigdy w pełni nie zaakceptował to, że jego córka zadaje się z osobami których większość ludności spaliłaby na stosie albo nabiła ich głowy na pal. Zawsze starał się to utrzymywać w sekrecie, ponieważ cała arystokracja uznałaby to za hańbę i bezczeszczenie tradycji poprzednich władców. Co prawda uznawał większość tych tradycji na zwyczajne głupoty, ale jako król zobowiązywał się do wypełniania złożonych obietnic i upewnienia się, że arystokracja pozostanie lojalna.

— No cóż, nie za bardzo miałem okazje ich poznać, bo jak byłaś mała, wymykałaś się z zamku, żeby się z nimi spotykać — powiedział Nicolas — Ale przynajmniej miałaś dobre oceny z alchemii.

Zaria lekko się zaśmiała, przypominając sobie te wszystkie chwile, kiedy schodziła po balkonach zamku, żeby dostać się do teleportu i spotkać się ze swoimi znajomymi z którymi nie mogła się przyjaźnić w murach zamku. Szkoda, że kiedyś schodziła po balkonie, na którym akurat byli jej rodzice.

— Ale końcowo pozwoliłeś mi się z nimi spotykać. — powiedziała Zaria.

— Tak, ale twoja matka zrobiła mi później półgodzinną tyradę jaki to jestem nieodpowiedzialny, że pozwalam ci się spotykać z wampirami i łamie rodzinne tradycje.

— No ale, wciąż możemy im ufać.

— Tak. Zgaduje, że masz racje.

Znowu zapadła cisza i czekanie na przesyłkę. Zaria wiedziała, że jej przyjaciele na pewno nie zawiodą, ale nie mogła powstrzymać ciągłego martwienia się o ich bezpieczeństwo. Właśnie biorą udział w jednej z najważniejszych misji od lat. A jeżeli coś źle pójdzie? A jeżeli już ich zabili? Przecież z powodu wojny co drugi dzień ktoś przychodził do niej z wiadomością, że jeden z jej przyjaciół został zabity, albo zdradził królestwo. Nie wie która jest godzina, ale jest pewna, że Likaon i Scarlett się spóźniają.

— Dawno nie dostawałem żadnych wiadomości o walkach na północy kraju — powiedział Nicolas znowu wyrywając Zarię z jej myśli — Jak idą tam walki z czarnoksiężnikami?

— Och, walki idą po prostu wspaniale! — odparła sarkastycznie Zaria już przygotowując palce do odliczania tego co poszło źle — Dostałam w mojej jednostce tylko dwóch magów, z czego jeden to Roman, najbardziej, nieodpowiedzialny idiota wśród arystokracji a drugi już trzeciego dnia walk został poważnie ranny i musiał wrócić do obozu na leczenie, musiałam walczyć w okropnym chłodzie, co drugie miasto było spalone więc nie było gdzie odpocząć, lasy były pełne niebezpiecznych bestii, co drugi żołnierz w mojej jednostce był na wyprawie pierwszy raz — Zaria wzięła duży oddech, bo zabrakło jej powietrza od mówienia — a do tego przyszło mi walczyć z Czarnoksiężnikami, czyli najsilniejszymi jednostkami terrorystów. Ale poza tym było naprawdę świetnie, dzięki że pytasz. To cud, że zdołaliśmy ich w końcu odeprzeć z powrotem do lodowych szczytów.

Nicolas zaśmiał się i usiadł na tym co zostało z murku ogradzającego spalone drzewo, ale murek nie wytrzymał ciężaru i zawalił się pod nim. Zaria parsknęła śmiechem jak Nicolas podnosił się z ziemi, machnął ręką i murek poskładał się na nowo.

— U mnie nie było wiele lepiej — oznajmił Nicolas otrzepując się z kurzu — Nieumarli całkowicie zabunkrowali się w stolicy, niszczyli domy bogatych, kradli ciała zmarłych i ożywali je do swojej armii. Dźwięki mordowanych arystokratów, którzy nie zdążyli uciec strasznie niszczył morale moich ludzi — westchnął ze smutkiem Nicolas — Ale w końcu przełamaliśmy klątwy na murach i zniszczyliśmy ich duszące chmury nad miastem. Wtedy było tylko z górki. Dwa dni później udało nam się wybić większość szkieletów, ale kilka grup dalej chodzi po ulicach.

— No, ale widzisz co się stało ze stolicą — powiedziała Zaria wskazując na kilkumetrową, zniszczoną wieża — Ta wieża miała kiedyś 30 metrów — wskazała na ogromną wyrwę w ścianach dziedzińca — tam kiedyś był korytarz, a teraz widać pomieszczenia do których ten korytarz prowadził. A nawet nie zacznę mówić o tym jak wygląda miasto. Oczywiście widziałam je przez kolejne dziury w ścianach zamku.

Tuż po tym jak Zaria wypowiedziała te słowa, duży kawałek ściany dziedzińca oderwał się od reszty budynku i prawie spadł Zarii na głowę, ale zauważyła zagrożenie, całe jej ciało zaczęło świecić się na żółto i w pół sekundy już była kilka metrów od gruzu.

Nicolas zrobił trochę zszokowaną minę. Widocznie te wszystkie miesiące walk naprawdę opłaciły się Zarii i magii. Jak tylko chciał jej pogratulować refleksu niebieskie światło zaświeciło za drzwiami dziedzińca.

Nicolas i Zaria zaświecili się na żółto i przebiegli cały dystans do drzwi w mniej niż sekundę, oczekując osoby, która przez nie przejdzie. Przez kilka sekund słychać było tylko kilka kroków dwóch osób, ale później dwie sylwetki pojawiły się w ciemnych drzwiach. Jedna z nich weszła do świateł lewitujących na dziedzińcu. Była to średniego wzrostu kobieta, z zawiązanymi czarnymi włosami, bladą skórą, różowymi oczami ubrana w długą czarną pelerynę z kapturem, czarnym pasem, na którym wisiało kilka fiolek i dużą brązową torbą na plecach.

— Scarlett! — Zawołała ucieszona Zaria przytulając ją, a ona odwzajemniła uścisk, uśmiechając się przez co było widać dwa ostre kły w jej ustach — Już się bałam, że coś wam się stało!

— Muszę przyznać, że było blisko — zawołał męski, chrypliwy głos.

Do pomieszczenia weszła znacznie większa postać wysokiego na dwa metry, pół człowieka, pół wilka z białym futrem, dużą głową i paszczą z ostrymi zębami i pomarańczowymi oczami ubranym w strój wykonany ze skór zwierząt oraz też nosił dużą brązową torbę na plecach. Na prawej ręce miał duży bandaż i cały wyglądał jak świeżo po walce. Zaria też go przytuliła, ale wydawała się przy nim strasznie mała.

Scarlett i Likaon ukłonili się przed Nicolasem.

— Scarlett I Likaon... — zaczął srogo Nicolas obrzucając ich ostrym spojrzeniem — ludzie, którzy zmienili moją córkę w buntowniczkę, kiedy była jeszcze dzieckiem.

Para wymieniła zdenerwowane spojrzenia, ale Nicolas się zaśmiał i powiedział:

— Tylko żartuje. Naprawdę wiele ją nauczyliście i za to musze wam podziękować.

— To była przyjemność, wasza wysokość — powiedziała Scarlett, której kamień spadł z serca — Rzadko kiedy znajduje osoby, które są chętne uczenia się ze mną alchemii i do tego są tak dobre. Musze przyznać, wasza wysokość, że Zaria to moja najlepsza uczennica.

— Miło wreszcie króla poznać — powiedział Likaon, który pomimo swojego strasznego wyglądu uśmiechał się czule i ciepło — To zaszczyt walczyć po tej dobrej stronie wojny.

— Dobrze, że stanęliście po naszej stronie — odrzekł Nicolas ze szczerym uśmiechem — zdecydowanie zbyt wielu arystokratów zdradziło kraj i przyłączyło się do niego.

Zaria po usłyszeniu ostatniego słowa wzdrygnęła się a w jej oczach pojawiło się kilka łez. Scarlett starała się ją pocieszyć kadząc rękę na jej ramieniu i szeptając coś do niej.

— No niech wasza wysokość wyrzuci takie myśli z głowy — rzekł Likaon znacznie głośniej praktycznie warcząc na takie słowa padające z ust króla — Co prawda sporo mrocznych elfów pukało do moich drzwi, ale nigdy nie dołączyłbym do tej bandy, pozbawionych kręgosłupa moralnego, obślizgłych psychopatów!

— Mnie też chcieli zrekrutować — wycedziła Scarlett, zaciskając pięści i uderzając w ceglaną ścianę, która pękła — Podłe kanalie! Chodzą od miasta do miasta, mordują każdego kto się z nimi nie zgadza a potem jeszcze chcą żebyśmy padli na kolana przed nimi i się słuchali! — Scarlett znowu zacisnęła pięści i tym razem to Zaria musiała ją uspokoić — Jak tylko pierwsi czarnoksiężnicy chcieli żebym do nich dołączyła pod groźbą śmierci już wiedziałam po jakiej stronie należy stać.

— Nie żałuje, że pozwoliłem mojej córce się z wami zadawać — powiedział uradowany Nicolas — Przynajmniej cieszmy się, że najgorszy koszmar już za nami. Terroryści stracili lidera, odbiliśmy stolice i pokonaliśmy ich na północy. Teraz trzeba tylko pokonać ostatnie odziały i już po wszystkim.

— Przy okazji, co was zatrzymało? — Zapytała Zaria.

Likaon i Scarlett popatrzyli się na siebie przez chwilę, a potem Likaon pokazał swoje zabandażowane ramie, z którego dalej sączyła się krew. Zaria od razu się zaniepokoiła. Scarlett i Likaon chcieli szybko rozwiać jej niepokój i pytania.

— No to zaczęło się zgodnie z planem — zaczęła Scarlett — Spotkaliśmy się z Amiri i dała nam księgi. Później mieliśmy iść do najbliższego teleportu i szybko przyjść tutaj. Wtedy okazało się, że portal był zniszczony więc poszliśmy do innego. No i tutaj był problem, ponieważ już tam ktoś był.

— Kto? — zapytała Zaria.

— Odział mrocznych elfów — odpowiedział jej Likaon masując sobie stłuczenie na drugiej ręce — I to nie mały. Było ich tam chyba z 50. Jeden trafił mnie nieźle toporem prosto w ramie. Dobrze, że Scarlett zna się na medycynie, bo bym się wykrwawił.

— Jak ich w końcu pokonaliśmy po prostu przenieśliśmy się tutaj — rzekła Scarlett, otrzepując pelerynę z pyłu znajdującego się wszędzie w zamku.

Słychać było kolejny, tym razem większy wybuch a ponad zrujnowanymi murami zamku widać było chmury dymu. Jak widać w mieście dalej aż roi się od nieumarłych.

— Miło się rozmawiało — powiedział żartobliwie Nicolas patrząc się na chmurę dymu spowodowaną walkami — ale walki w mieście się nie skończyły a my mamy robotę do zrobienia.

— O tak. Oczywiście! — odrzekł Likaon sięgając do torby na swoich plecach i wyjmując z niej dwie czarno-czerwone księgi, na których znajdował się symbol przypominający cztery krótkie trójzęby połączone w znak krzyża. Były zapakowane w coś przypominającego srebrną klatkę specjalnie zrobioną na księgi — Proszę uważać, wasza wysokość. Amiri powiedziała nam, że na księgach może być z tuzin klątw.

Scarlett też wyjęła ze swojej torby trzecią księgę. Nicolas machnął ręką w powietrzu, błysnęło żółte światło i roztrzaskany murek obok nich się naprawił. Pokazał im ręką, żeby położyli księgi na murku a potem zawołał do siebie Zarię.

Nicolas podszedł do ksiąg i otworzył jedną z klatek. Spróbował wyjąć z niej zawartość. Aż syknął z bólu po dotknięciu księgi, która poparzyła go jak rozgrzany do czerwoności metal.

Oczywiście, że księgi zawierające najmroczniejszą zakazaną magie i stworzone przez największego terrorystę w historii będą nie do dotknięcia. Nicolas tylko szybko otrząsnął wciąż bolące go palce i powiedział do Zarii.

— Zrób kilka kroków do tyłu i spróbujmy zniszczyć te księgi.

Nicolas i Zaria cofnęli się o kilka kroków, wyciągnęli ręce i wycelowali prosto w księgi. Dłonie zaświeciły im się na żółto i wystrzeliły dwa jasne i grube promienie prosto w cel. Murek cały się pokruszył, dzieciniec był teraz jasny jak za dnia, a Likaon i Scarlett trzymali bezpieczny dystans. Kawałki ceglanych elementów konstrukcji leciały na lewo i prawo, z miejsca, w które wystrzeliły promienie zaczął się wydobywać dym, a ksiąg w całym świetle nawet nie było widać.

Po około minucie promienie zniknęły i oboje opuścili ręce. Od razu spojrzeli na księgi, ale nie miały na sobie ani jednego śladu zniszczenia. Wszyscy patrzyli się na obecną scenę w kompletnym szoku. Jeszcze nigdy nikt nie widział, żeby tak mały przedmiot był aż tak odporny na uszkodzenia.

Nicolas westchnął, podszedł do ksiąg i zamknął klatki z powrotem.

— Widocznie trzeba będzie użyć silniejszych środków — powiedział ponuro — Póki co zamkniemy je w bezpiecznym miejscu i później zdecydujemy co z nimi zrobimy — Nicolas spojrzał się na Likaona — Likaonie, dziękuje ci za pomoc. Naprawdę dobrze, że mam takich ludzi jak ty. Od tego momentu zajmę się księgami a ty możesz wrócić do poprzednich zajęć. Z tego co wiem w środkowej części Corvasji wciąż trwają walki z mrocznymi elfami i jestem pewny, że przyda im się twoja pomoc.

— To była przyjemność, wasza wysokość i chętnie urządzę sobie rozmowę z mrocznymi elfami — Ukłonił się, pożegnał się z Zarią i Scarlett i wyszedł z dziedzińca, z którego chwile później widać było niebieskie światło teleportu.

— Scarlett — powiedział Nicolas — Ty też możesz wrócić do swoich poprzednich zadań, ale wkrótce dostaniesz ode mnie wiadomość, w której wytłumaczę ci nową misję.

— Będę jej wyczekiwać, wasza wysokość — ukłoniła się, pożegnała z Zarią i też opuściła dziedziniec, ale zamiast iść do teleportu, z jej pleców wyrosły skrzydła nietoperza i odleciała znikając pod ciemnym płaszczem nocy.

Na zniszczonym dziedzińcu pozostali już tylko Nicolas i Zaria, która znowu pogrążyła się w myślach. Nicolas to zauważył i zapytał się:

— Widzę, że cały czas pogrążasz się w myślach. Co cię tak trapi?

— Chodzi o moją córkę — odpowiedziała Zaria patrząc się na Nicolasa smutnym wzrokiem.

— Jest bezpieczna — uspokoił ją Nicolas — Właśnie zdobyliśmy największą broń terrorystów a ich terror upada. Jeszcze tydzień lub dwa i mogę powiedzieć Hektorowi, żeby już wypuścił dzieci ze schronów i rodziny znowu będą mogły się zjednoczyć. A jeśli chodzi o ten drugi problem to... powiedzmy, że mam idealne, nieinwazyjne rozwiązanie.

— Niby jaki? — zapytała Zaria, którą zapewnienie o nieinwazyjności wcale nie uspokoiło.

— Opowiem ci po drodze. A teraz zabierzmy te księgi do skarbca i pomóżmy wykończyć resztę nieumarłych w stolicy.

Nicolas i Zaria wzięli wszystkie trzy księgi i opuścili dziedziniec a wychodząc, Nicolas pstryknął palcami i wszystkie lewitujące kulki światła zniknęły. Spojrzał się jeszcze raz na dziedziniec, westchnął na widok ruiny znajdującej się przed nim i wszedł do zdewastowanego zamku. Kiedy król załatwiał tajemne misje królestwa, setki kilometrów dalej, głęboko pod ziemią w bezpiecznym schronie wśród innych dzieci nieświadomych o apokalipsie i horrorach na zewnątrz znajdowała się dwójka bawiących się przyjaciół. Termis Tibers i Rose Luxian. Nie wiedzieli jeszcze, że to oni wszystko zmienią

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania