Taniec z mordercą
To ten moment, w którym chcesz powiedzieć bratu, że tak naprawdę był przez ciebie kochany. To ten moment, w którym chcesz wyznać rodzinie swój sekret.
Nuty wręcz latają w powietrzu. Dźwięk ostatniej muzyki wybrzmiewa w uszach, nie pozostawiają wątpliwości, że to ten moment. Że to ten prawdziwy koniec. Teraz dopiero odbieram bezradność naprawdę. Dopiero teraz rozumiem, jak bardzo nie docenia się tego w życiu codziennym.
Moje stopy przesuwają się, w magiczny sposób zdolne do jakiegokolwiek ruchu. Moje ciało tańczy samo, wciśnięte w w ramiona czarnej postaci. Mogę interpretować ją na milion sposobów. Może to śmierć, tańcząca ze mną do rytmu ostatniej piosenki odzwierciedlającej moje życie. Może na każdym kroku życia na pergaminach naszych dusz zapisywane są nuty, razem tworzące jedną całość?
Czyli słucham swojego życia? Może do mojej powinności należy wsłuchiwać się w każdą sekundę brzmienia?
Mam wrażenie, że ciąży na mnie presja większa niż kiedykolwiek. A może jeszcze żyję? A może to tylko sen?
Kolejny pomysł zrodzony w mojej głowie to coś bardziej człowieczego. Wyobrażam sobie ciemne pomieszczenie. Dwie sylwetki lekko kołyszące się do muzyki wydobywającej się zza ścian. Nad nimi wisi lampa, oświetlająca blade twarze. Nie jest to jednak wystarczające. Nie mogę stwierdzić, kim są owe postacie.
Teraz przed oczami przebiega mi tygrys. Krąży dookoła mnie, a moja głowa jakby sama ciągnie za nim. Zielone oczy przenikliwie wpatrują się we mnie. Spogląda spod łba. Zza jego głowy, jak malowana pędzlem wylewa się dżungla. Zwierzę znika w roślinności, a moją uwagę przyciągają ptaki. Różnokolorowe, różnej wielkości. Coś podrywa mnie do góry, tam w mój policzek uderza podmuch zimnego wiatru.
Wiatr? W dżungli?
Obudź się, mówi wiatr. Budzę się więc, powracam do koszmaru. Muzyka znów jest bardzo głośna.
Oczy ma on nie tyle przenikliwe, co zdeterminowane. Nos szpiczasty na tyle, że prawie styka się z moim. Widzę, że tylko czeka, kiedy muzyka ucichnie.
Nie wiem, ile zostało mi czasu. Dwadzieścia sekund? Osiem? A może pięćdziesiąt trzy? Nie chcę odliczać. Nie wiem, co mam robić. Nie mam już czasu na ucieczkę. Mózg płata mi figle, ukazując tygrysy, więc nie pozostaje nic innego, jak poddać się. To ten prawdziwy moment śmierci. Mogę widzieć plusy i minusy, mogę walczyć, lub poddać się. Ludzie przez cały czas zastanawiają się nad konkretem, lecz czy warto? Moje ostatnie sekundy mijają. Wszystko, co miało się wydarzyć w moim życiu już nie ma szans. Teraz, nawet jeśli chcę coś powiedzieć, nie mogę tego zrobić.
Nigdy nie wiadomo, czego spodziewać się po przyszłości. Kiedyś w końcu nieświadomie powiemy swoje ostatnie słowo. A może świadomie? Nigdy nie wiadomo.
Teraz żałuję. Odkładanie na później wcale nie było dobre. Dane było mi tyle wspaniałych rzeczy, które nie dostały ode mnie szansy. Wszystkie moje obietnice zostaną złamane.
Dźwięk w tle powoli ucicha. Teraz nie ma już ucieczki. Nie mogę cofnąć się, dostać drugiej szansy. Nie mogę powiedzieć „NIE”, choć świat i tak nigdy tego ode mnie nie usłyszał.
Jest mi przykro z tylu powodów. Dlaczego osoby, które na to zasłużyły nie mogą wiedzieć? Nie dostaną listu pożegnalnego. Nie pozostawię dla nich zupełnie nic. Umrę i nikt nie będzie szukać wskazówek. Nikt nie będzie zastanawiał się, dlaczego zaginęłam. Nikt nie dowie się, kiedy, gdzie i jak odeszłam.
Wokół nas nastaje cisza. Mimo to on dalej trzyma mnie za ramiona. Może tylko mi się wydaje, ale odsuwa się na chwilkę i bierze coś ze stolika pod ścianą.
Zdezorientowanie wdziera się do mojego mózgu i powala każdą wieżę zbudowaną przez resztki mojej samokontroli i trzeźwości umysłu. Już nie wiem, już naprawdę nie wiem. Ale czy chcę wiedzieć?
Podaje mi szklankę. Może to tylko mój umysł wariuje, ale woda wydaje się nie do końca czysta.
– Wypij – rozkazuje.
Zabójcy podobno nie okazują słabości. Dlaczego więc w jego głosie wyczuwam coś na kształt łagodności? Czy łagodność jest słabością?
– Co? – chrypię i biorę szklankę w kościste dłonie.
– Będzie cię mniej boleć.
Pierwsze, co przychodzi mi na myśl to jakiekolwiek środki znieczulające. Ale czy morderca poda swojej ofierze środek przeciwbólowy? A może pozwoli mi wybrać kolor rękojeści nożyka, którym podetnie mi gardło? Trudno stwierdzić.
Mimo tłoczących się myśli biorę łyk mlecznobiałej wody. Smak ma nieokreślony, na języku czuję proszek.
Człowiek przede mną patrzy oczami, które, jak stwierdzam, wyrażają w jakimś stopniu poczucie winy. Może smutek?
Oddaję mu pustą szklankę. Odbiera ją i odkłada na dawne miejsce. Przeciera twarz dłońmi, podchodzi do plecaka i wyjmuje stamtąd małe, czarne...
W sumie nie wiem co to. Długo ogląda je w dłoni.
Moje powieki stają się ciężkie, ogarnia mnie obezwładniające uczucie. Nogi uginają się pode mną. Opieram się o niepomalowaną ściankę.
– Wszystko będzie dobrze – mówi morderca, podchodząc do mnie. A może mówi zupełnie coś innego? Może szklanki w ogólnie nie było? Nie wiem, co jest prawdą, a co kłamstwem.
Tygrys siada w kącie, kładzie uszy po sobie. Tańcząca para też stoi w pokoju. Mężczyzna obejmuje kobietę, obydwoje spuścili głowy. Śmierć czeka za plecami mordercy. Może on nie jest mordercą?
Mam wrażenie, że uwaga wszystkich skupiona jest tylko na mnie. Nie znam tego uczucia.
Pokój i morderca są zamazani, całą resztę widzę dokładnie. Nie mam siły ruszyć ręką, pytać lub odpowiadać.
Później kłujące uczucie w brzuchu, rozchodzące się po całym ciele. Piecze, jakby miliony mrówek wyszło z mojego brzucha i dreptało po całej reszcie mojego ciała.
Gdzieś w tle słyszę coś jakby płacz. Morderca, który teraz jest czarną plamą oddala się... Chyba opiera się o ścianę naprzeciw mnie.
Śmierć odgarnia kosmyk włosów w nijakim kolorze i podchodzi do mnie, jakby stała w kolejce po lody, a teraz nadeszła jej kolej. Podaje mi nijaką rękę.
Tygrys wydaje z siebie cichy ryk na pożegnanie. Para macha do mnie.
Mam wrażenie, że płacz w tle jest coraz bliżej, ale w rzeczywistości słyszę go coraz mniej.
* * * * * * *
Stoję i patrzę, jak odpływa oparta o ścianę. Chwilę zastanawiam się, czy jest już wystarczająco odurzona. Mam tak ogromną nadzieję, że nie będzie bolało aż tak bardzo. Jej głos rozbrzmiewa w mojej głowie, słucham go jak mantrę.
Tak będzie dla niej lepiej.
Zamykam oczy. Jeden ruch ręki. Krew rozpływa się po pomieszczeniu.
Dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, że płaczę. Zapach krwi wdziera się do mojego nosa. Nie mogę, nie mogę, nie mogę.
Tak będzie jej łatwiej.
Niech odejdzie bez wyjaśnień. Z odpowiedziami cierpiałaby bardziej.
Miałem swój taniec. Miałem ostatnią chwilkę.
Moje ciało odmawia posłuszeństwa. Upadam po drugiej stronie pomieszczenia. Mógłbym teraz umierać razem z nią. Lecz ja nie mam swojego mordercy. Ja wycierpię to za nią. To moje zadanie. To moja należność. Moja misja.
Mogę przeprosić, ale nic to nie da. I tak już nie słyszy.
Co myślała, umierając? Wiedziała, co się dzieje? Widziała coś? Wiedziała, kim jestem, czy zapomniała? Mogę wmawiać sobie, że nie bolało tak bardzo. Mogę codziennie szeptać, że tak naprawdę odeszła w towarzystwie dobrych myśli. Może myślała wtedy o marzeniach? Może umierając była wyobraźnią gdzieś, gdzie zawsze chciała zamieszkać?
Komentarze (6)
Zastanawiałam się, czy ten morderca to nie jest jej brat właśnie - w końcu ewidentnie bohaterka jest dla niego kimś drogim. Ale "miałem swój taniec" sugeruje raczej jakieś romantyczne uczucia?
To ten moment, w którym chcesz powiedzieć bratu, że tak na prawdę - naprawdę
Zdezorientowanie wdziera się do moje mózgu
jakby stała w koleje po lody, a teraz nadeszła jej kolej - jakieś literówki się powkradały
Piąteczka ode mnie.
I za te literówki, zawsze czytam pięć razy zanim opublikuje, a i tak są błędy. Cieszę się, że się podobało 😊
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania