Pomocna cisza

Zachodzącym słońcem dnia był statek na pustyni, gdzie w środku oboje siedzieliśmy naprzeciwko siebie. Upamiętnialiśmy glebie dobrych grzeszników gaje. Nagle usłyszałem głos wiodący mnie ku purpurze głębi. Wciągnął mnie na samo dno szczytu. Gdzie wszystko wygląda na rozmyte krwią. Lecz to nie krew tylko ukwiecenie przyziemnej myśli. Wszystko stało się jasne.

Wszystko wnikliwe.

Jakby morze oczy przetarło.

Krew wymieszała się z deszczem i nikt nie pamięta o łzach upadłego pokolenia chmur. Głowa mnie rozbolała od tego widoku. Skóra poczuła chłód. Oczy ujrzały czerń, która rozszerza źrenice by były rozgrzeszone. I na chwile czas miał ręce i nogi by mógł uciec ode mnie by zostawić mnie z myślami na pogrzebie. Nie mogę zapominać. Nie mogę zapomnieć. Nawet dusza umiera a ciało przychodzi na jej pochówek. Wiec wyciągnij mnie i siebie by dziewczyna nie była początkiem upadku ludzkiej nadzieii. A pobiegniemy nad klif by ujrzeć miasto, razem, jako jedność.

Średnia ocena: 1.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania