Poprzednie częściPogromca Smokobójców [1]

Pogromca Smokobójców [4]

Bazylika Świętego Dzieła Stworzenia zachwycała swoim ogromem a rozmachem. Nawy mogły zapewne zmieścić korowody bojowych słoni, rzeźbienia na kolumnadach pewnikiem zmarnowały niejedne zdrowie artysty a witraże choć oblazłe pajęczynami, wciąż napawały uniesieniem.

 

Strach było mieszczaństwu myśleć, jakie to też duchowe przemiany mogły zachodzić w tych uświęconych murach za świetności kleru w Imperium Sokoła. I jak to też Duchy Wszechświata ukarały by Hantabę, jak i wiele innych miast, za liczenie monet nie modlitw w ich siedzibie.

 

Dlatego też w miejscu głównego ołtarza od zawsze wisiała kotara. Niektórzy żartowali że posągom zbawionych łaską Duchów trzeba jeszcze pozatykać uszy, by nie słyszeli soczystych potoków kalumnii jednych kupczyków na drugich.

 

Choć nawet jeśli ołtarz świeciłby paradą świętych i insygniami Duchów Wszechświata, to w otoczce odartej z ostatniego klejnotowego inkrustu, całej reszcie bazyliki wyglądałby na co najmniej zaszczuty.

 

W bazylice obracano głównie suknem, jednak miejsce pod marmurową kopułą zbezczeszczonej świątyni znajdowali też kaprawi fabrykatorzy magicznych amuletów czy szczurkowaci szulerzy szamoczący się w znaczonych kartach. Klientela bazaru bazyliki była nie mniej różna, dlatego też Gentyt z Gonem wyjątkowo nie wybijali się z tłumu.

 

Miejscami wręcz się z nim stapiali, grzęźli w powolnej rzece kapturów, chust i kołpaków. Byli zmuszani przepychać się między świątynnymi ławami zamienionymi stoiska a wbitymi w zniszczoną posadzkę krzyżówkami bud i namiotów. Gon parł jak ślimak wielkości góry lodowej a do tego burczał przeprosiny hurtem, zaś Gentyt młócił łokciami w każdym przechodniu upatrując obłapiacza mieszków.

 

Od żebraka przez naciągacza do sukiennika i na odwrót. Proste zadanie zasięgnięcia języka rozwlekło się karykaturalnie.

 

***

 

Zbliżywszy się do ogrodzonej parawanem ławy z szatami jedwabnymi, elf wysoki przykuł do siebie uwagę przekupy. Człek łysiejący w tonsurę zwinnie wystawił na blat nowiusieńkie bryczesy z obszyciem oranżowym.

 

Obok sukiennika warowała zupełnie już łysa beczka smalcu i zapewne chwaścianych powideł. Drobnonosy, opuchnięty i pozbawiony ostrych rys stwór. Ogr leśny zoczywszy krecimi guzikami wielkiego Gona, wraz dobył szerokich owczych nożyc.

 

- Cia! - zagulgotał trzęsąc tak fałdami jak obrożą.

 

- Pokój Wełń! Ty nicponiu leniu. Wybaczcie panowie, on troszku niepełny rozumu i strachliwy jest, wiadoma jak to z ogrami, rodzą się po wykrotach, wilcy ich chowają, żbiki mordy liżą - mówił sukiennik jednocześnie zamachnąwszy się na Wełnia ręką.

 

Gentyt parsknął bujając kłosem trawy w wargach, spojrzał wymownie na Gona. Pancerny przestąpił z nogi na nogę hałasując stalową skorupą. Sączące się przez pobliski witraż światło układało się motylą mimikrą na kadziowym kirysie wielkoluda. Psia przyłbica jakby zawstydzona skrzywiła się w dół a kita opadła naprzód. Gentyt zachichotał falując rękawami sajanu.

 

- Szewczyku dobrodzieju, pozdrowienia. My tutaj z partnerem najemnicy jesteśmy, szukamy niejakiego Liczytrupa - ozwał się elf opierając łokciem o stół.

 

Człek pomacał się po łysinie spochmurniawszy. Westchnął i przysunął bryczesy bliżej szpicouchego.

 

- Może pierwej co kupicie mospanie? Wy się pewnikiem na Pogromcę wybieracie, strój macie znoszony, takiemu mężowi przystoi umierać jeno w łacnych galotach.

 

- Odpada człecze, ja się ino u cesarskich krawców stroję. Z resztą, umierać nie zamierzamy. C'nie Gon?

 

- Absolutnie. Nie.

 

- I ostrzegam, jak ty też zażądasz kasy za zwykłe słowa to nie ręczę za siebie - warknął Gentyt szorstkim tonem.

 

- To kupcie coś, tedy powiem. Sześćdziesiąt radzieszy za gatki, mam też kapelutki mospanie. W trumnie się zmieszczą... - obruszył się sukiennik gładząc czule sterty ubrań wokół.

 

- Inni kupcy mają większe ceny. Znaczy, ty musisz sypać piasku do mąki. To była metafora - ozwał się Gon skrzypiąc łączeniami na zbroi.

 

- Pan psor zna się i na sztuce handlu. Zaskakujesz mnie całe życie Gon - wymruczał elf okręcając trawę w ustach:

 

- Cia! - wyrwało się ogrowi.

 

Człek zeźlił się nagle. Porwał za ciżmę zza pazuchy i szermierczymi wręcz ruchami wytrzaskał nią Wełnia po tłustym pysku. Aż echo odbiło się od parawanów straganu. Przerwał dopiero kiedy ogr padł z hukiem na posadzkę i rozbeczał się świńsko.

 

- Zamknij się! A wy..! A co mi tam, bogi przeto patrzą... nie będę takim wydrwigroszem.

 

Gentyt przyklasnął łącząc dłonie w parodii modlitewnego gestu.

 

- I dzięki ci za to. Chyba że powiesz że spuszczasz cenę za gacie. Gadaj wreszcie gdzie ten Liczytrup.

 

- Ale zgadłeś mospanie... chyba się już nie skusisz. A degenerat nazywa się Pałąt, znajdziecie go w nawie po prawo od ołtarza. Idźcie chyżo, ten twój koleżka elfie stragan mi zasłania. Niepotrzebnie żeście pytali, to znowu nie taka duża bazylika... targ! Acha, powodzenia z Pogromcą, może wreszcie ktoś pozbędzie się tego szujstwa...

 

***

 

Pałąta zwanego Liczytrupem znaleźli w nawie zabudowanej rusztowaniami co ze zwykłych, nudnych straganów czyniły wymyślne, piętrowe popisy ciesielskiej sztuki. Delikwent był w onej wnęce zabarykadowany za masywną sekreterą z jasnego drewna. Koczował tam w kucki ledwo wystając zza mebla.

 

Zdawał się nie przejmować tym, że po służącej mu za dach kładce przetaczają się przeładowane taczki a noszone są kosze zapchane sukmanami. Sczerniałe a zwietrzone dechy złowieszczo skrzypiały li wyginały się złowróżbnie. Pałąt w najlepsze zaczesywał swą bródkę wprzódy, jak w transie.

 

Mimo iż Pałąt niezaprzeczalnie należał do rasy ludzkiej to coś w pogiętych uszach, ślepiach knurzych oraz zatłuszczonej cerze samym widokiem smród słoniny roztaczającej, motywowało urodzaj obraźliwych teorii o mieszanym pochodzeniu. Przynajmniej w czerepie elfa wysokiego.

 

Gentyt chrząknął głośno, strzelił pięścią po deskowych ścianach stoiska. Wyrwało to Pałąta z katatonii zadzierania zarostu. Dobrą chwilkę zajęło jednak kupcowi skupienie zadymionego wzroku na gościach, lecz kiedy już uporał się z objęciem rozumem postaci elfa i pancernika, z radością zakrzyczał:

 

- Witam ja panów w moim sklepiku! Kurioza Liczytrupa to jest! Najlepsza składnica okołosmoczych pamiątek w całej Hantabie! Reminiscencje, komemoracje, relikwie, mam je wszystkie! Tak długo jak tyczą się naszego strasznego Pogromcy.

 

Na skrzeki Pałąta elf zareagował skośnym skrzywieniem brwi i zmarszczeniem nosa, grymasem jakby to stanął w obliczu obłej od gnilnego gazu padliny.

 

- Jestem w trzech ćwierciach pewien żeś zmyślił parę słów brzydalu... w każdym razie, nie będziemy nic kupować... - odparł Gentyt przekrzywiając głowę.

 

Pałąt zaskrzeczał coś niezrozumiałego, czoło zmarszczył a strużkę śliny puścił z kąta wargi. Wraz zerwał się z taborka i nadymając lico jakby pchał ogromny głaz pod stromą górę, objął rękami sekreterę i podrzucił ją o centymetry chybiając stóp elfa.

 

Człek przewiesił się przez mebel i jął szaleńczo trzaskać szufladkami. W środku skrzypiących skrzyneczek ukazywały się coraz to gorsze precjoza, ulatywały z nich opary formaliny oraz grzechotały makabrycznie zniszczone gnaty. Z gardła Liczytrupa wylewały się natomiast stopniowo coraz straszniejsze jęki zachwytu.

 

- Ciemień Nezpega Grzywoniosa, on poszedł na Pogromcę z lwami! Czepiec Poliwetry z Bazamu, chełpiła się że zabije go jednym ciosem włóczni! Pierścień z kawałkiem palca paladyna Nabrama, bogi go nie uchroniły! Suszone jądra niejakiego Tęszpa, wilkołak jak góra był...

 

Na zniecierpliwione pstryknięcie palców Gentyta, Gon delikatnie odtrącił swą szuflowatą łapą Pałąta od wystawy. Kupiec przesadnie niezdarnie wylądował na posadzce, zacharczał jak dziabnięty przez wiwernę, naburmuszył się wściekle acz pojął iż trzeba mu zamilczeć.

 

- Ul masz w rzyci że cię tak trzęsie? Siadaj i słuchaj pomyleńcu. W Bandurku gadali że jedyny jesteś cwaniak w tej mieścinie co zna jedynego ocalałego ze starcia z Pogromcą Smokobójców. I nie chodzi mi o kundla co zdechł przed grotą - dopowiedział elf wysoki.

 

- Tak tak, Dajpyska. Dobra to psina była. Z Czeredą Oczereta podróżowała. Mam sandały in herszta! Ale zaraz, czy mnie słuchy nie mylą? Chceta wycieczkę?

 

- Ech... można tak powiedzieć - wymamrotał Gentyt rozmasowując sobie skronie.

 

Klekocząc płytami, do spiczastych uszu elfa nachylił się Gon. Chuchnął doń szeptem z gorliwą nadzieją przebrzmiewającą w słowach:

 

- Pierścień paladyna brzmi dobrze, może kupimy?

 

- Pogrzało cię od łażenia w tym złomie!? - ofuknął towarzysza złotolicy.

 

Gentyt zapewne chciał coś jeszcze rzec o marnej wartości memorabiliów Liczytrupa, lecz przeszkodził mu grzmiący li napuszony głos:

 

- Ty tam, prostaczku o nieczystych rasowo rysach!

 

Dwójka indywiduów odwróciła się jednocześnie. Autorem niemiłego zawołania był stojący tuż za nimi człowiek o siwych brwiach i schludnej grzywce. Orli nos i szare oczy dopełniały poważnego wyglądu starego sędziego. Błazeńsko pstra toga ciężarna w szarfę z haftowanymi pejzażami hal górskich, odejmowała mu jednak onej powagi.

 

- A tyś kurwa co za jeden? - burknął najmita zawadiacko przechylając kapelusz.

 

- Łotryg herbu Opoka, jednego z najstarszych. Znaleźć można mych przodków już w herbarzach z czasów Królewskiego Wybrzeża! Oto kim jestem plebejuszu elfi, sukcesorem rodu wielkich czarodziejów ziemi.

 

- Gratuluję urodzenia się pod dobrą gwiazdą, kondolencje dla całej reszty rodzinki.

 

- Hamuj język chamie! I z drogi z tym... z tym golemem. Mam sprawunki do załatwienia a jutro smoka do ukatrupienia.

 

- Byliśmy pierwsi czarowniku. Golema to se znajdź w herbarzach, możeście mieli i chów wsobny skoro tak długo się trzymacie. Gon jest trollem - wysyczał Gentyt.

 

- Trolem, to się różni - poprawił Sekwoja.

 

- Paskudztwo! Takich się winno w najlepszym przypadku sprzedawać jako gladiatorów! - odkrzyknął poruszony Łotryg.

 

- Przysięgam, to zawsze są ci szlachetki magicy...

 

Mamrocząc pod nosem, Gentyt podwinął sajan u pasa w pełni gotów chwycić za podręczny sztylet. Przed porywczą akcją powstrzymał go stanowczy ciężar Gonowej graby złożonej na prawym barku.

 

- Albo alchemicy - wtrącił się wielkolud z wyczuwalnym rozbawieniem w buczącym głosie.

 

Nagle nadeszło kolejne rozproszenie. Odziany w częściową zbroję jaszczur tudzież jaszczurat pewnym krokiem wepchnąwszy się pod stoisko Liczytrupa uniósł swój kapalin w powitalnym geście, aż cztery razy.

 

- Witam ja panów! Gentycie, Gonie, panie Łotrygu... a tyś to Pałąt jak mniemam?

 

- My się znamy jaszczurko? - żachnął się czarodziej.

 

- Z ust mi to wyjąłeś magiku - mruknął elfi najmita.

 

Żółta łuska jaszczurata jakby zbladła, zakłopotał się chłopak i nim odparł chwilę poszlifował rozwidlonym jęzorem po kłach w paszczy.

 

- Jam Wync'h, błędny rycerz. Przeto wczoraj proponowałem waszmości współpracę...

 

- Najwyraźniej nie było to godne mej uwagi - bąknął czarodziej wymownie unosząc głowę

 

- No cóż, to... no... och, to było zwyczajnie niemiłe... - wydukał Wync'h zwieszając łeb i wbijając wzrok w grube zawoje na łapach.

 

Za trzecim razem jeszcze dobrze nie wykwitłą dyskusję ściął Liczytrup. Znów dopadł sekretery , załomotał jej nóżkami o wytartą podłogę li jął niezrozumiale bełkotać. Dopiero po chwili zdołał zebrać myśli, uformować z błotnego strumyka wyjąkiwanych półsłówek nadające się do sklecenia zdań sylaby.

 

Z dawna obyci z liczytrupstwem kupcy sąsiednich straganów nie zaszczycili sceny ani jednym, choćby zdawkowym komentarzem. W przeciwieństwie do nich, przechodnie przetaczający się między stoiskami zerkali z zaciekawieniem na ony specyficzny wstrząs lingwistyczny a komentowali wieloraką grupkę. Epitetami nacechowanymi negatywnie, nie inaczej.

 

Opinia o Pałącie w umysłach tak przyzwyczajonego do dziwnych osobników Gentyta jak gardzącego szerokimi masami Łotryga, spadła na łeb na szyję.

 

- Hola wiara! Wyśta wszyscy zaszli do mojej skromnej acz prominentnej osobistości nestora lokalnego uniwersum finansistów li subiektów, by poznać sekrety Pogromcy Smokobójców, uuu! A ja wam je dam! Za odpowiednią cenę to jest - wykrztusił finalnie być może ogrzym zwyczajem, niespełna rozumu kupiec.

 

Człek zaparł się, stęknął i wypchnął sekreterę z wnęki. Tym razem zaliczył uderzenie, po mistrzowsku podwójne. Ciężki mebel najechał Wync'howi na ogon a Gentytowi uderzył po kostce. Jaszczur odskoczył sycząc, elf zaklną szpetnie li znów chciał chwytać za sztylet. Gon ponowie odwiódł od pochopności swego druha, ciężko stanowczym złożeniem dłoni na barkach.

 

- No także ten, wycieczka to będzie trzysta radzieszy. Grosem pójdziem, przyznam ulgę grupową - kontynuował Pałąt.

 

Czarodziej wystąpił przed skromny szereg i bez obawy przed ubabraniem swej szaty formalinowym odorem przekupy, wstąpił w jego przestrzeń osobistą. Pałąt na to zakwilił jakoby już go magik zdążył pobić, w wór wrzucić i na środku bagien ostawić.

 

- Ja się w żadne wycieczki nie będę bawił. Mówisz gdzie ten słynny ocaleniec albo zobaczysz co to niełaska pańska, kmiotku - zagroził Łotryg strzelając salwą z kości obu dłoni.

 

- Pałooont!!!

 

Piątka indywiduów odwróciła jak na rozkaz odwróciła się do źródła dźwięku. Oto w nawę wtaczał się ludzki grubas w przymałym żupanie. Ewidentnie zawiany warchoł miał względem Liczytrupa ewidentnie złe zamiary, wymachiwał bowiem sporym nadziakiem.

 

Pałąt jakby sił magicznych dostał. Okręcił się jak fryga, zarzucił sekreterę na plecy i ruszył w galop niczym katafrakt na zastępy pikinierów. Zdążył jeszcze wywrzeszczeć:

 

- Jutro pod Dzięciolą Sosną chłopy, o ile dojdę tam z przetrąconymi kulasami!

 

Czyniąc raban zderzył się z grubasem, parawan z pobliskiego straganu zerwał i pognał dalej, wśród krzyków a ujadania. Gruby wraz wstał i pobiegł za nim.

 

- Nie powinniśmy mu pomóc? - mruknął Gon do Gentyta.

 

- Ja sobie nie przypominam żeby płacił nam za obstawę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania