Aria zielony Liść ~Dawniej i Dziś

Jako mała dziewczynka zmagałam się z wieloma problemami, nie miałam krzepy jak inne elfy , a moje rysy były zbyt delikatne jak na ród z Lasu. Wszyscy w wiosce zastanawiali się skąd pochodzę i dlaczego znalazłam się w ich plemieniu. Raczej elfy nie miały w zwyczaju przygarniania przybłęd.

Jako nastolatka szkoliłam swoje umiejętności, w władaniu sztyletami, magii i potajemnie zielarstwie. Niestety moja siła fizyczna była słaba, w przeciwieństwie do silnej woli ducha. Inne elfy spokojnie radziły sobie z strzelaniem z łuku i walką wręcz, ale nie radziły sobie z przeciwnościami losu, które nauczyciele robili specjalnie. Pamiętam dobrze jedną z lekcji magii, kiedy uczyliśmy się splatać zaklęcie ognia. Energia która krążyła w dłoniach, tworzyła w nich ognistą kulę, następnie siłą swojej woli kule należało zmienić w płomień, łatwiej utrzymać całą kulę oboma dłońmi, niż mały ognik jedną dłonią. Szło mi świetnie wręcz wspaniale, aż w pewnym momencie pojawił się przed moimi oczami rozbłysk, a moje włosy i brwi zapłonęły. Mistrz Bethal rzucił zaklęciem splatającym wodę i ugasił pożar na mojej głowie . Okazał się to być głupi żart syna wodza Erina. Nie lubiłam go w tamtym czasie, choć po tym wydarzeniu zmienił do mnie nastawienie.

Kolejną sytuację którą pamiętam z młodszych lat, to fakt jak elfy z wioski naśmiewały się z moich brwi i rysów twarzy. Bo przypominałam bardziej człowieka niż, mieszkańca ich plemienia. Wielokrotnie płakałam szukając pocieszenia w ramionach mojego opiekuna Kharina. Zawsze potrafił mnie uszczęśliwić, wystarczy że mnie przytulił i opowiedział legendę, która nazywała się "melodia porannych liści".

Nauczałam się odpuszczać i ignorować zaczepki innych, wydawać się mogło, że ludzie z plemienia związanego silnie z lasem, nie będą tak negatywnie nastawieni do obcej osoby. Ale nie mogłam powstrzymać kolejnych wydarzeń, to tak jakby życie pisało historię.

O tym jak liść , nabiera koloru na jesień po czym upada i gnije, aby mógł na nowo narodzić się wiosną i dojrzeć latem, dając cienia owocom z jego drzewa. Czułam jak powoli popadam w depresję i potrzebuję całkowicie się odciąć na jakiś czas od tego miejsca.

Nie mając nadziei na przyjaźń z kimkolwiek w tamtym czasie uciekłam na kilkanaście dni do lasu. Zrobiłam sobie małe gniazdo z gałęzi i lian, pościeliłam je sianem, aby gałęzie nie wbijały się w moje ciało jak spałam. Następnego poranka usłyszałam skomlenie.

Pod drzewem znalazłam szczenię lisa, z jego łapki sączyła się krew, błąkał się chwilę w około drzewa i nawoływał boleśnie swoją matkę. Obserwowałam go przez dłuższą chwilę i gdy widziałam, że lisica się nie pojawia zeszłam z drzewa. Podeszłam do szczeniaka ostrożnie i pomogłam mu. Chociaż w tamtej sytuacji tajemne lekcje zielarstwa nie poszły na marne. Podniosłam go z ziemi, a on z bólu ugryzł mnie w ucho. Teraz ja i on byliśmy poszkodowani. Opatrzyłam mu łapkę, a na ranę nałożyłam maść z ziół i owinęłam ją dużym liściem cisu. Na swoim uchu przeprowadziłam podobny zabieg, dopiero wtedy zorientowałam się że nie mam jego kawałka. No cóż wyglądałam nie tylko dziwnie ale też jak jakiś bandyta, albo łowca nagród.

Zanim poszłam spać bacznie obserwowałam okolicę, czy nie pojawiła się matka mojego małego przyjaciela. Jednak nie pojawiła się ani tej nocy, ani kilka nocy później. Gdy młody lisek wyzdrowiał pomagaliśmy sobie nawzajem. Ja zbierałam zioła, korzonki i inne jadalne rośliny, przyrządzałam z nich susz i żywiłam się nimi. Lisek „Kitka” bo tak ją nazwałam okazała się być znakomitym łowcą. Przynosiła małe zające i myszy polne, które smacznie zajadała niedaleko mnie. Byłyśmy nierozłączne, połączyła nas więź nie tylko jako zwierzęco ludzkich przyjaciół, ale również jako sierot.

Przez kilkanaście dni wykonywałam te same czynności, rano zwiad, zbieranie ziół i poszukiwanie wody. Niedaleko miejsca w którym stacjonowałam odnalazłam dziki odłam rzeki, mały strumyczek który spokojnie płynął między kamieniami w środku lasu.

Popołudniu spisywałam wszystkie moje zbiory do notatnika zielarskiego i odpoczywałam, zaś wieczorem kolejny zwiad i szłam spać. I tak przez kilkanaście dni.

Zamknęłam swój notatnik z dużych liści cisu, oprawiony w brzozową korę.

Pora wracać do wioski, nastał czas aby się po raz kolejny zmierzyć z bandą roztargnionych elfów. W sumie zaczęłam troszkę tęsknić za dziadkiem Kharinem. Raz na jakiś czas słyszałam jego głos, jak rozpaczliwie wołał moje imię. Nie chcę narobić mu więcej problemów i tak wziął ogromną odpowiedzialność na swoje barki, przygarniając mnie jako niemowlę. Ułożyłam wygodnie plecak pod swoją głową i ułożyłam się do snu. Jutro czeka mnie powrót na włości, te włości których ostatnio bardzo nie lubię.

Tego wieczoru obudziły mnie pijackie ballady dwóch ludzkich mężczyzn, którzy rozbili obóz pod moim drzewem, śpiewają głośno, choć talentu za krzty nie mają. Zaczęli rozmawiać na temat jakiejś dziewczyny, którą tropią już od dłuższego czasu. Zapewne to łowcy nagród, jeden z nich wyciągnął papirusowy zwój i pokazał drugiemu wizerunek tej dziewczyny. Wyglądała zadziwiająco podobnie do mnie, zwłaszcza te głęboko zielone oczy niczym wiosenna trawa. Tylko dlaczego na tym plakacie mam z 500 lat ?

-haha- zaśmiałam się i szybko przymknęłam usta.

Mężczyźni zaczęli groźnie rozglądać się po okolicy, wypatrując wroga, ale po chwili odpuścili i znowu rozpoczęli nawijać swoje pijackie ballady, które paradoksalnie ukołysały mnie do snu.

Rano obudził mnie zapach zgaszonego ogniska i piękny śpiew ptaków. Spojrzałam w dół i utwierdziłam się że łowcy odeszli. Gdy zeszłam na ziemię przeszukałam teren po nich, często się zdarza, że ludzie zwyczajnie czegoś zapominają albo to gubią. Nieopodal ogniska znalazłam małą saszetkę z kosemtykami, zapewne jeden z mężczyzn ukradł to jakiejś kobiecie. Ich już nie ma i raczej nie znaleźli by tego w tym gąszczu paproci. Więc postanowiłam sobie to zabrać, w środku jest kredka z węgla, maź zabarwiona pigmentem z płatków róż i mały odłamek szkła w który mogę spokojnie się przejrzeć. Postanowiłam delikatnie oblizać rysik i domalować sobie brwi kredką. W jedną rękę wzięłam "lusterko" a w drugą kredkę , zwracałam uwagę na to w jaki sposób to robię, ciągnęłam od dołu w górę, zupełnie imitując prawdziwe brwi.

Czego nie robi się dla dobrego samopoczucia. Teraz jestem gotowa aby wrócić do wioski.

Kitka nie odstępowała mnie na krok. Zdążyłyśmy przyzwyczaić się do siebie przez te kilkanaście dni.

Gdy weszłam za ścianę iluzji do środka wioski, młode elfy patrzyły na mnie z niedowierzaniem i lekkim strachem zerkając na towarzysza. Zaś w oczach starszych elfów widziałam trochę podziwu i uznania. To był mój pierwszy krok do lepszego życia w tym plemieniu.

W domu czekał na mnie mój opiekun. Kharin przytulił mnie mocno i rozpłakał się, był bardzo uczuciowy i musiał za mną bardzo tęsknić. Czasem mówił do mnie wnusia choć tak naprawdę w głębi czułam, że nią nie jestem. Ja również się rozemocjonowałam mimo swojej silnej woli, do niego zawsze miałam słabość. W końcu mnie wychował i jako jedyny oddał mi całe swoje serce. Tylko w nim miałam wsparcie i poczucie bezpieczeństwa. To Kharin opatrywał moje rany i wycierał łzy rozpaczy, czy zażenowania. Byłam niewyobrażalnie emocjonalnym Elfem, nie trzymam ich na smyczy od razu wylewam swoje emocje na innych, lecz w sercu ukrywam pustkę, której nie mogę wypełnić.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • zsrrknight 2 tygodnie temu
    Dużo błędów, mocno ekspozycyjnie i chaotycznie, ale szczerze pisząc nie jest wcale aż tak tragiczne. Ogólnie to jest po prostu mocno skrótowe i momentami ma się wrażenie, że nawet autorka gubi się w tym, co pisze... Może na początek lepiej zaplanować parę scen, poukładać wydarzenia w konkretnej kolejności i skupić się na tym, by narracja była spójna i przekonująca - żeby to naprawdę wyglądało jak jakaś historia, a nie skrótowe rozpisanie różnych pomysłów, skleconych naprędce w całość...
    Pozdrawiam
  • AriaSan 2 tygodnie temu
    dziękuję :)
  • AriaSan 2 tygodnie temu
    POPRAWIONE ! :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania