Wielki Sylwestrowy Wybuch
Sylwester. Ojciec powiedział, że będziemy puszczać fajerwerki dopiero za dwie godziny. Przytaknąłem na tą propozycję.
Zjadłem kolacje i powróciłem do czytania Erytrystyki Artura Schopenhauera. Przy tym w słuchawkach grała mi dziewiąta symfonia Ludwika Van.
Normalni ludzie odłożyli by tą książkę po krótkim czasie, ale ja się w tym zatraciłem, w Erytrystyce i Dziewiątej Symfonii, i nagle zleciały całe dwie godziny.
Ojciec dał mi zapałki. No to ja wsadziłem je do kieszeni spodni, a on wziął kilka fajerwerek i papierosy, które znalazły się migiem w kieszeni jego flanelowej, żółto-zielonej koszuli.
Poszliśmy na równinę niedaleko potoku przy leśnego. Mama była chora, a więc została w łóżku. Zaś siostra grała sobie na telefonie w durne gierki.
Ojciec wbił fajerwerki w ziemię, po czym powiedział, że będziemy je odpalać kolejne z odstępami czasowymi. Poprosił mnie o zapałki, to mu je dałem. Wsadził se peta do martwych ust i zapalił. Podszedł do pierwszej fajerwerki i zapalił krótki lont. Powoli uciekał na bezpieczną odległość. Po chwili fajerwerek rozproszył się po niebie malując je. W ten sam sposób zapalał kolejne, aż został ostatni fajerwerek. Ojciec był pijany. Pił pospolite piwko. A podczas takiego stanu bycia, często przychodzą mu ciekawe pomysły.
– Ty tutaj stój – powiedział i podał mi paczkę petów. – Weź je. A ja odpalę fajerwerke tym co mam w ustach.
Ojciec podszedł do fajerwerki. Położył się. Wysunął usta, jakby miał ją pocałować. Przysunął szluga do lontu i próbował zapalić. Cały czas się temu przyglądałem z adekwatną uwagą. Początkowo szło mu trudno. Nagle zdał sobie sprawę, że lont się zapalił. Starałem się krzyczeć ale nie mogłem. Nie zapalił początku lontu, a koniec. To trwało tak krótko i szło tak prędko. Rozsadziło mu głowę. Krzyknął. Krzyczał. I ustał. Próbowałem jęczeć, to było straszne. Patrzył się na mnie przez ostatnie chwile pijanym uśmieszkiem. Cała twarz i włosy... Ach.
W uszach słyszałem dziewiątą Symfonię...
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania