Poprzednie częściSichirtia - rozdział 1

Sichirtia - rozdział 7

Hala wielkości terminalu międzynarodowego lotniska kryła w sobie całą masę struktur, podzespołów i maszyn, w których plątaninie trudno było się na pierwszy rzut oka połapać.

Znajdowali się chyba na najwyższej kondygnacji pomieszczenia, wokół którego biegły szerokie antresole na kilku poziomach. Oszołomiony Leon podszedł do przeźroczystej barierki antresoli, na którą właśnie wyszedł i spojrzał w dół.

Niżej, w plątaninie czegoś, co wyglądało jak jakieś ogniwa, jednostki centralne superkomputerów i monstrualne instalacje chłodzące kłębili się ludzie, sprawdzając coś, serwisując i jeżdżąc z miejsca na miejsce meleksami.

Wszystko to jednak było tłem, dla tego, co znajdowało się pośrodku hali. Tu na podwyższeniu przypominającym scenę lub wielki ring bokserski bez lin, stały cztery wielkie struktury przypominające lampy stadionowe. Z tą tylko różnicą, że zakończone jakby ostrymi dziobami, skierowanymi do wewnątrz, w których tkwiła opleciona milionem kabli aparatura. Scena, mniej więcej w miejscu, w które celowały owe dzioby, miała dość sporych rozmiarów otwór, w którym również majaczyły jakieś sprzęty.

Oszołomiony wielkością całego założenia Leon, po prostu nie mógł oderwać od niego wzroku.

— Robi wrażenie, nie? — spytał Jerzy, podchodząc, a w jego głosie słychać było dumę.

— Wrażenie? — spytał etnolog. — To jakiś obłęd!

Gwałtownie odwrócił się do dyrektora.

— I to naprawdę działa? — spytał z dziecięcym entuzjazmem w głosie.

Jerzy i Stefan wymienili wesołe spojrzenia, zaskoczeni, ale i ucieszeni zmianą nastawienia badacza.

— Nawet sobie nie wyobrażasz jak — odparł Jerzy z uśmiechem.

— To jest niesamowite. — Leon otworzył szeroko oczy ze zdumienia. — Niech mnie ktoś uszczypnie.

I pierwszy raz, odkąd poznał Jerzego... uśmiechnął się.

— No dobra — westchnął Jerzy, któremu pozytywny nastrój widocznie też się udzielił. — Nie ma co tu stać. Musimy się dostać tam, więc się zabierajmy.

To rzekłszy, pokazał w stronę czegoś, co wyglądało jak dyspozytornia i znajdowało się dokładnie na drugim końcu hali.

— Chodź.

Fizyk i dyrektor ruszyli w drugą stronę, a odprowadzających ich wzrokiem etnolog spostrzegł, że wsiadają do zaparkowanego koło drzwi meleksa. Leon nie czekając, ruszył za nimi i już po chwili cała trójka sunęła po antresoli, podziwiając przesuwające się po ich lewej ręce cztery wielkie dzioby.

— Te tam na końcach to interferatory cząstek — rozgadał się fizyk. — To one inicjują fuzję, a chromodynamiczny wzbudzacz masowy na dole nadaje jej masę. Jako że przetkalność ma formę samosprzężoną, można utrzymać ją w jednym miejscu, choć oczywiście nieźle przy tym wieje. Reszta to zwyczajne pole elektromagnetycznie. W efekcie, mamy do czynienia przejściem o wyznaczonym azymucie zarówno w czasie, jak i przestrzeni, przy czym odległość w tych dwóch wielkościach nie ma kompletnie znaczenia.

— Nic nie zrozumiałem, ale i tak jest pasjonujące. — westchnął Leon.

— Przekładając z polskiego na nasze. — Przyszedł mu w sukurs Jerzy. — Te cztery u góry i jedno w dziurze na dole robią dużo światła i hałasu, a potem między nimi robi się takie wielkie... Czort wie jak to opisać. Jest po prostu duże i zajebiste i przez to można poznać wszystkie tajemnice przeszłości.

— Super — jęknął Leon. — Kiedy to odpalicie?

Jerzy zaśmiał się głośno.

— Spokojnie kowboju. Przed chwilą trzeba cię było zbierać szufelką, a teraz nie możesz się doczekać fajerwerków?

— Już mi przeszło — oznajmił Leon zaskakująco pewnym tonem. — W końcu podpisałem te świstki. Wycofać się już nie mogę, więc po co biadolić? Jeszcze nie wiem, o co chodzi, a to już największa przygoda w moim życiu.

— Nie wątpię — powiedział Jerzy. — A skoro już o tym mowa, to może wprowadzimy cię w szczegóły zanim poznasz Piotrka.

— Piotrka?

— Piotra Sołodzieja. Kierownika misji.

— Dobra, dawaj.

Leon przestał wychylać się, by lepiej widzieć Grubą Kaśkę i umościł się w fotelu. Jerzy spojrzał przed siebie, zacisnął pewniej dłoń na kierownicy meleksa i zaczął mówić.

— Jak wiesz, do obserwacji przeszłości używamy sztucznych satelitów. W latach siedemdziesiątych wystrzeliliśmy pierwszego, ale od tego czasu było już ich kilkadziesiąt. Najnowsze są naszpikowane nowoczesną elektroniką, ale nadal dosyć duże, jak na dzisiejsze standardy. Nie musimy martwić się ich wynoszeniem, ani prędkością ucieczki, więc masa satelitów nie gra roli.

Leon nadstawił uszu.

— Mówiłem ci — Jerzy łypnął na niego i ciągnął dalej — że Kaśka przenosi obiekty nie tylko w czasie, ale i przestrzeni. Kiedy klikamy „start”, otwiera się przejście w wybrane miejsce pod wybraną datą. Dowolne, to znacz również w przestrzeni kosmicznej.

Leon uniósł wysoko brwi. Widać zasada „nic mnie już nie zdziwi” przestała obowiązywać.

Jerzy dał mu chwilę na przyswojenie tej wiadomości.

— Chwila — spytał etnolog. — Czyli otwieracie portal w próżnie? Czy to nie powinno czasem wyssać całego tego laboratorium kosmos.

— Nie no. To nie działa tak dosłownie, ale dobrze, że o to pytasz. Ten wątek też powinniśmy poruszyć. Kiedy Kaśka zaczyna tańczyć, powstaje...

Odwrócił się w stronę Stefana.

— Samosprzężona przetkalność umasowiona.

— No właśnie. Można przez nią przejść, ale nie stanowi ona dziury w czasoprzestrzeni. Właściwie to nic przez nią nie widać. Niemniej można przez nią przepchnąć materię oraz wysyłać i odbierać fale radiowe. Ze względu na koszty otwieramy przejście raz na jakiś czas i wtedy streamujemy dane z satelity i wysyłamy do niej kordynaty. Normalnie trwa to kilka godzin i biorąc pod uwagę, że portal po tamtej stronie musi utrzymywać stałą odległość od satelity, która pędzi 30 000 km/h to jest to kurwa cud, że my wszyscy jeszcze żyjemy. A żre to tyle prądu, że gdyby Kaliskiemu się nie udało, to chyba byśmy wyłączyli pół Europy przy pierwszej próbie.

Jerzy zamilkł na chwilę najwyraźniej sam zdziwionym nagłym przypływem szczerości. Leon tymczasem trawił informacje o generale-wynalazcy i po raz drugi tego dnia doszedł do wniosku, że jednak woli nie znać całej prawdy.

— Przepraszam — westchnął w końcu dyrektor. — Czasem sam się zastanawiam, jak to wszystko w ogóle może działać? Przecież portal po tamtej stronie właściwie nie leci, ale w ułamkach sekund jest bez przerwy otwierany, tak by śledzić lot satelity.

Znowu urwał, ale teraz odezwał się Leon.

— I co dalej?

Jerzy spojrzał na niego, a potem z powrotem przeniósł wzrok na rosnącą w oczach dyspozytornię.

— Problem pojawił się dwa tygodnie temu. Otworzyliśmy Kaśkę jak co miesiąc, ale nic nie odebraliśmy. Przeliczyliśmy wszystko, jak należy. Portal otwierał się na trajektorii satelity. Orbiter widocznie zszedł z kursu. Wysłaliśmy sondę na tamtą stronę. Wszystko w porządku leci kursem i z prędkością, którą poprzednio zadaliśmy. A jednak nie reaguje. Trzeba więc go zserwisować. Nowe sondy składamy i testujemy w laboratorium, ale ściąganie ich z orbity po prostu się nie opłaca. Zasada zachowania momentu pędu rozpieprzyłaby instytut w drobny mak, a spowolnienie sputnika trwałoby koszmarnie długo i byłoby niesłychanie drogie. Dlatego satelity serwisujemy na orbicie. Mamy do tego grupę doświadczonych astronautów. Lub raczej mieliśmy...

Leon poczuł się nieswojo.

— Co się z nimi stało?

— O tym opowie ci Peter.

Meleks zatrzymał się przed wejściem do dyspozytorni, którym kończyła się antresola.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Vespera rok temu
    Hah, u mnie otwieranie portalu również wymaga dużych ilości energii, a naukowcy próbują sobie to tłumaczyć teorią jednolitego pola... Podoba mi się technobełkot, lubię takie wstawki - nawet nie chce mi się ich rozkminiać, ale tworzą klimat, to najważniejsze. No i cliffhanger na koniec, bardzo klasycznie podbijasz zainteresowanie czytelników. Klasycznie, ale skutecznie.
  • Vespera: Bardzo się cieszę, że ten techobełkot Ci się podoba. Prawdę powiedziawszy trochę się bałem krytyki z tej strony, bo w końcu science-fiction powinno mieć w sobie ten element science, a nie dudy smalone;) Jeśli się sprawdza, to bardzo się cieszę.

    A na marginesie chciałbym Ci bardzo podziękować. Jesteś najbardziej zagorzałym z moich czytelników, a przynajmniej jedynym, którego gorliwość mogę stwierdzić. Bardzo Ci za to dziękuję i liczę, że opowiadanie będzie ci dawać satysfakcję do samego końca:)
  • Vespera rok temu
    Marcin Adamkiewicz A i ja liczę, że będzie mi się to podobało, bo na razie jest dobrze!
  • Tjeri rok temu
    Ha. Przez myśl przeszło mi co mogło się stać, że Leon jest potrzebny... Znaczy w zestawieniu z opowieściami z początku historii. Ciekawe, ciekawe...
    No i fajna dawka technobabble :D.
    Z minusów — zapis dialogów wciąż wywołuje wysypkę, ale nie będę się już powtarzać (obszerniej napisałam pod poprzednią częścią).
    Ogólnie — fajnie prowadzona opowieść.
  • Tjeri: Daj koniecznie znać, czy Twoje przeczucia okazały się prawdziwe:D

    Ad vocem do tamtego wpisu. Zdecydowanie zależy mi na tym, żeby płody mojej chorej wyobraźni były zjadliwe dla czytelnika:D Bardzo się cieszę, że to doceniasz, a to, że technoblable Ci się podoba napawa mnie szczególnym zachwytem, bo taj jak tłumaczyłem Vesperze, trochę się bałem, że spotka się z krytyką:D

    Zapewniam, że zaraz biorę się za dialogi. Mam też nadzieję, że odniesiesz się do mojego komentarza w tej sprawie:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania