Beer Bar
Od rana trochę grzmi, trochę boli głowa. Trochę jestem, trochę mnie nie ma. Efekt wizyty w tawernie, dumnie nazwanej Beer Barem.
Właściwie to nie ma o czym gadać, bo Beer Bar jest na wpół wymarłą budą. Dawnym hotelem robotniczym, zamieszkiwanym przez załogi barek i przemytników szczęścia. Wyglądem przypomina okręt, który zakotwiczył na ugorze porośniętym ostami. Nad drzwiami kołysze się zardzewiała blacha, wyobrażająca nieodgadniony kształt.
Wnętrze przypomina grochówkowy bar przy trasie A-5. Niska izba ze ścianami z dykty i plastikowymi stołami napełnia wędrowców otuchą. Przyczyną otuchy jest szynkwas zastawiony butelkami najpodlejszych trunków i dzielnie migoczący w rogu piecyk na gazową butlę. Teraz oczywiście wyłączony, lecz zimą piecyk ten, jest czerwoną latarnią na długim wybrzeżu pragnienia.
Jako że mam szacunek na dzielnicy i każdy nieszczęśnik chce ze mną wypić piwo, po wczorajszej wizycie w barze, odczuwam wstręt do piwa i papierosów, do niehigienicznego trybu życia w ogóle. Za oknem skrada się burza, niczym kot pomrukuje, prężąc pazury. W domu nadal nie ma co jeść i lodówka świeci tą samą pustką, jaka przywitała Roalda Amundsena w czasie pierwszej podróży.
Za chwilę otworzą sklep - ta myśl daje mi mnóstwo radości i zaczynam marzyć o jajecznicy, maślance i bułce posmarowanej masłem.
Ubieram przeciwdeszczowy, gumowany płaszcz z lat pięćdziesiątych i ogrodowe trepki. Idę środkiem ulicy przez opustoszałą wieś. Tuż obok spadają krople ciepłego deszczu. Tuż obok grzmi burza, tuż obok powinno toczyć się życie, ale tak nie jest, bo dzisiaj poniedziałek, a w poniedziałek nikt normalny nie rozpoczyna życia. Zwłaszcza jeśli burza, jeśli upalny weekend kołacze w głowie.
Do śniadania włączam radio, bo lubię posłuchać trzasków odległej galaktyki. Patrycja Markowska śpiewa pieśń tak głupią, że nie wytrzymuję. Wsłuchuję się w zapach smażonych jajek, w skwierczenie masła. Psychodeliczne śniadanie Alana.
Marmelada mruży przekrwione oko - jak spałeś tej nocy?
- Prawdę mówiąc, nie pamiętam. Powstałem dziś z martwych i nawet nie mogę się napić kawy. Na szczęście są jajka kupione w sklepie, jest maślanka.
W otwartych drzwiach siada zaprzyjaźniony kot Kiler i czeka na talerz chipsów. Poranny świat zaczyna się kręcić wokół żarcia. Trochę boli mnie bark, tylko dlaczego?
Z nicości odtwarzam wydarzenia wczorajszego wieczoru. Ach prawda... siłowałem się na rękę z miejscową młodzieżą. Wracają do mnie wydarzenia. Dźwięki hawajskiej gitary, zachody słońca i wszystkie dni spędzone w Beer Barze, łączą się z sobą tworząc poranek. Tak bardzo niedoskonały jak ja, samotny poeta.
w szklance bańce
wrażliwa galareta
łatwa do określenia
ja też marzę o rzeczywistości
wzruszam się w knajpie,
a pani Karina porywa mnie do tańca
gdy schodzę pod powierzchnie
dostaję gęsiej skórki, majaczę
w ten sposób rozmywam znaczenia słów
Komentarze (8)
Zapamiętam. Jako że staram się stawiać przecinki, ale to wciąż wiedza tajemna.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania