Z rozmaitości Czarownika Fabloka - Odsiecz Moderusa: Rozwojowość II - Przystanek Szafot

Nocą gdy nie spał, otwierał boczne okno, choć nie chciał, aby ulżyć nozdrzom. W powozie cuchnęło stęchłością, z gangreny nicością.

Męczył się z tym fetorem kilka kolejnych przystanków. W końcu chodząca malaria w postaci wieśniaka z krwi i brudu łaskawie opuściła wnętrze powozu, a czeladnik Moderus powoli zaczynał oddychać lepiej i głębiej. Nawet na godzinę zasnął i śnił o Fabloku jako o truposzu wygrzebującym się z odmętów grobu, ze zgniłą twarzą i robakami wychodzącymi z oczodołów. Kiedy się przebudził, woźnica głośnymi chlustami oddawał mocz nieopodal, a reszta pasażerów spała. Czeladnik otarł nieco spocone czoło, po czym, upewniwszy się, że koszmar już nie wróci, spróbował zasnąć ponownie – bez skutku.

Nad ranem powóz zatrzymał się w większej wiosce, przed dorodną karczmą, gdzie już tak wczesną porą schodziły się chórki małorolnych wieśniaków, aby zaczerpnąć eliksiru życia – zimnego browaru, na dobry początek kolejnego pracowitego dnia.

– Zaś konie napoić trzeba i niech im będzie dane odetchnąć – powiedział woźnica, świszcząc powietrzem przez resztki zębów.

Czeladnik Moderus spojrzał przez okienko na okolicę. Wszystko wyglądało tak samo ponuro i biednie jak w dowolnym innym miejscu poza miastami.

Gdzieś w rogach chałup składowano tymczasowo truchła wyżłów, usadowione jeden na drugim, z obowiązkowym wianuszkiem much nadeń. Kiedy wiatr dobrze zawiał, czeladnik czuł fetor zgnilizny i całego żmudnego procesu rozkładu.

Mógłby tak siedzieć w powozie i czekać, ale usłyszał z niedaleka niemałe poruszenie. Wyjrzał mocniej, a to horda wieśniaków w wieku różnym ciągnęła przed sobą na szafot niebrzydką niewiastę, odzianą w stare szmaty, porwane i splamione wszelkimi płynami ustrojowymi, jakie z człowieka się wydostać mogą.

Tłum lżył i groził, ludziska popychali niewiastę, a ta padała na ziemię, po czym z trudem stawała ponownie na nogach.

– Woźnico, ile tej przerwy? – zapytał Moderus.

– Nie bój czeladniku. Zapłacone zostało, więc pozostawić cię nie zamierzam. Zdążycie i pociupciać i zimnego browca skosztować.

Reszta pasażerów potulnie wpłynęła w objęcia karczmy, zaś Moderus zaczął uważniej przyglądać się zamieszaniu nieopodal.

Szafot ustawiono na placu w głębi wiochy. Omijał go główny trakt. Kto ciekawski musiał przedzierać się ciasnymi wąwozami pomiędzy kurnymi chatami, stertami chrustu i torfu.

Czeladnik Moderus prześlizgnął się jednym z takich przejść, mocząc obuwie w mieszance rozbełtanego błocka, ludzkich fekaliów i resztki kurzych flaków, które rozniosły tutejsze dzikie kocury.

Tłum otoczył szafot, na którym ustawiono kobietę, a obok niej dwóch rosłych katów. Obaj mieli zasłonięte twarze i patrzyli przed siebie, stojąc w bezruchu jak filary. Ludziska krzyczeli przez siebie, było gwarno i tłoczno. Moderus zauważył, że w całym tym zamieszaniu, jeden z wieśniaków wykorzystał okazję i począł bałamucić słownie oraz siłowo niewiastę, którą upatrzył sobie wcześniej. Młode dziewczę bezskutecznie próbowało się oswobodzić z więzów brudnych łapsk kmiecia. Czeladnik na początku nie zwracał na to uwagi. Pamiętał wiele lekcji czarownika Fabloka – ten zgred, kiedy jeszcze był autorytetem Moderusa zawsze powtarzał, że prawdziwy powiernik magii nie narusza sieci zdarzeń świata, a jedynie obserwuje biernie ich skutki. Bowiem nie to, co zaplanowane z góry, ale tworzone od fundamentów było przeznaczeniem czarowników.

Moderus wahał się. Widział, jak kmieć zrywa szaty niewiasty, odsłaniając niewielkie blade piersi, naznaczone sińcami i otarciami. Morda wieśniaka wyszczerzona w jurnym grymasie skupiona była na wdziękach dziewczyny, więc czeladnik miał dogodną sytuację, aby niepostrzeżenie się zbliżyć. Kiedy już to uczynił, bez użycia magii, jedynie z pomocą kamienia dorodnego, dobył mocy w chodzie i na raz postawił swą osobę przed cherlawym wieśniakiem, jednocześnie zadając mu cios w łeb. Miernota padłą ścięty jakby mieczem, z głową rozkwaszoną w jednym miejscu, skąd krew sączyła się coraz  szybciej i gęstniej.

Niewiasta, widząc, jak kmieć truchleje aż w końcu przestaje całkiem żywić chęci do żywota, najpierw chciała zakrzyknąć w akcie ratunku, ale w ostatniej chwili doszło do niej, że niebezpieczeństwo minęło.

– Nie obawiaj się, wieśniaczko – rzekł czeladnik Moderus.

– Nie mam zamiaru. Jednakże za pomoc chętnie wynagrodzę – odparła, unosząc kieckę, ile się da.

– Ty sprzedajna, bladolica pindo! To ja z serca dobroci w pogoń z ratunkiem do ciebie śpieszę, życie narażam, a tobie jeno chędoga!

Niewiasta z miejsca spuściła na nogi odzienie i pobiegła precz pomiędzy chaty, nie oglądając się na wybawcę.

Moderus zbliżył się zaś do tłumu, zostawiając trupa na pastwę tutejszych. Jak na razie nikomu nie przeszkadzał widok umarlaka. Cały tłum spoglądał na tę, która miała zostać stracona.

– Zawrzyjcie paszcze! – zagrzmiał oczytany urzędnik sprawiedliwości, prosto z wielkiego miasta. – Postawiona tu, po mej prawicy, wiedźma Zenetka, z wiochy zabobonnej i nikomu nieznanej, nieposiadająca kwalifikacji czarodziejskich, winna jest nadużyć i śmierci wielu dzieci tutejszych i mężczyzn w wieku rozpłodowym.

Tłum zaklaskał gromko.

– Morda! – krzyknął ponownie urzędnik. – Skazuję więc wiedźmę Zenetkę, w pełni świadomą popełnionych czynów, na amputację obu rąk i sprawiedliwość tłumu.

Kiedy urzędas odczytał wyrok, nakazał gestem jednemu z katów, aby dobył ostrego topora. Potem podszedł do skazanej, spoliczkował ją z obu stron i splunął w twarz – zgodnie z tutejszą tradycją, odbierając tym samym resztki godności. Zenetka niechętnie wystawiła ku przodowi obie ręce, a kiedy kat zaczął działać, poczęła szlochać i jęczeć zawzięcie. Krew z kikutów trysnęła z szafotu na wieśniaków stojących najbliżej niego. Ci widząc czerwieniące się krople juchy w powietrzu, wystawiali jęzory, aby krew trafiła do ich gardeł, byli bowiem od wieków przekonani, że to eliksir zdrowia, szczęścia i potencji.

Moderus przyglądał się uważnie. Początkowo chciał uwolnić skazaną od boleści, jednak wiedział, że czeka go długa droga według zapisków Fabloka. Nie mógł ryzykować wpisu na listę gończą za uniemożliwienie egzekucji. Tłum łaknął krwi i musiał ją dostać. Zresztą zaraz po tym jak kat wykonał robotę, drugi zepchnął wijącą się z bólu wiedźmę wprost na tłum. Ten w kilka chwil rozerwał ciało Zenetki, a poszczególni kmiecie poczęli wynosić do chałup ochłapy skóry, wnętrzności i kończyn skazanej. Każdy z nich był tym faktem niezwykle uradowany.

– Obłąkańcy – skwitował Moderus.

– Dla was i tylko dla was – odparł głos zza pleców.

Czeladnik odwrócił się i zobaczył woźnicę.

– Czas nadszedł na dalszą podróż, czeladniku. Chyba że chcecie zabawić tu dłużej.

– Za wszelkie denary królestwa – nigdy.

Woźnica prychnął.

– Wasze słowa są puste i miałkie. Jak i ja tak i wy za połowę tego co w skarbcu u króla, pozwolilibyście się tu więzić dekadę w lochach.

Moderus nie odpowiedział. W milczeniu podążał za garbatym woźnicą do powozu.

Średnia ocena: 4.6  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • rozwiazanie 2 tygodnie temu
    Aleksowy styl🤤5. Pozdrawiam:)
  • Aleks99 2 tygodnie temu
    Dzięki :))
  • Joan Tiger 2 tygodnie temu
    Moderus mógł jednak wejść do karczmy i zwilżyć gardło. Co osada, to lepsze atrakcje dla jego oczu, uszu i nosa. Akt bohaterski na marne... tamtejsza ludność gorsza od zwierzyny, chociaż myśląca. Dobrze, że nie przyszło mi żyć w tamtych czasach, bo jedyne wyjście to własnoręcznie założony stryczek. Fajne i mocne... lubię takie teksty. 5. :)
  • Aleks99 2 tygodnie temu
    Dzięki, Moderus próbuje zaistnieć w sferze dobrych uczynków, ale dawne zażyłości z Fablokiem i jego nauki dają o sobie znać, pozdro :)
  • Bettina 2 tygodnie temu
    Oczywiście ty Aleks99 umiesz pisać, to w ogóle nie podlega dyskusji.
  • Bettina 2 tygodnie temu
    A tak a propos masakr, wczoraj tylko dzieki sile musculatury nie uleglam wypadkowi. Wracam późno rowerem, mgla, duza górka. Z gorki rower zjezdzal coraz szybciej nabierajac predkosci. Zorientowalam sie, ze hamulce dzialaja nie tak jak trzeba I ze na dole przy skrecie w prawo albo przekoziolkuje z roweru albo mnie sila ciezkosci zgniecie doslownie. ..zeskoczylam z roweru zjezdzajac w mozliwe miekkie ladowanie.
  • Bettina 2 tygodnie temu
    No I ja jezdze bez kasku - odradzam.
  • PontifexMaximus 2 tygodnie temu
    Owieczki! nadchodzi wasze światło wybawienia!
  • 00.00 tydzień temu
    Absurd rozkładu przeplata się humorystycznie z tym wszystkim.
    Tak momentami rozbija się rozbawienie z drastycznością krwiście podaną.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania