Wartmin Tajemnice Corvasji Rozdział drugi "Nowy dzień"

Od spotkania na dziedzińcu minęło osiem lat. Niedaleko miasta Lodors, położonego na północy kraju, w wielkim dworze na pograniczu pięknego, niebieskiego jeziora, z widokiem na ośnieżone szczyty wysokich gór mieszkała rodzina Tibersów. Ta arystokracka rodzina zarządzała miastem i od wielu lat miała doskonałe kontakty z królami i innymi ważnymi arystokratami. Obecni członkowie tego starego rodu to Hektor Tibers; głowa rodziny i doradca samego króla, natomiast kiedy nie zajmuje się sprawami politycznymi to często chodził po ulicach Lodorsa i sprawdzał, czy wszystko jest tak jak należy, tworzył nowe magiczne urządzenia i zaklinaną biżuterie albo spędzał czas ze swoimi synami. Jego żona Laura Tibers pracowała przy swoim najukochańszym zainteresowaniu, czyli ogrodnictwie. Co prawda niezwykłym ogrodnictwie, ponieważ jedną z jej dziedzin magii była magia natury. Osoby jak ona zawsze muszą naprawiać szkody po katastrofach ekologicznych, ognistych deszczach lub tornadach i huraganach. Przydawała się też, kiedy inni bogaci ludzie nie chcieli czekać roku, żeby mogli zjeść trochę świeżych warzyw. Jest też brat Hektora, Roman Tibers. Wielu arystokratów krytykowało go za jego nieroztropność, ale i tak zapraszali go na spotkania i bale, ponieważ miał rzadko spotykaną cechę u arystokratów, czyli: “poczucie humoru”. Oczywiście miał też obowiązki w królestwie i była to walka z nieumarłymi, których wskrzeszali czarnoksiężnicy zdecydowanie za często oraz z innymi złymi stworzeniami i przestępcami. W rodzinie jest też dwójka dzieci. 10-letni Leon Tibers i starszy syn Termis Tibers.

 

Był ranek. Światło wschodzącego słońca zaczęło być oślepiające jak każdego nowego dnia i wlewało się do domów mieszkańców miasta. W ogrodzie obok dworu ogrodnicy zaczynali swoją codzienna rutynę dbania o rośliny, podlewania ich, ponieważ Laura zdecydowanie by kogoś zabiła, gdyby choć jeden z jej kwiatów usechł. W kuchni posiadłości kucharze zaczęli przygotowywać śniadanie dla właścicieli domu. Z miasta można było powoli słyszeć otwierane i zamykane drzwi mieszkańców, również zaczynających nowy dzień. Na trzecim, najwyższym piętrze właśnie budził się Termis Tibers.

 

Otworzył oczy, ale wzrok miał rozmyty. Szybko przetarł oczy, odzyskał pełną przytomność i zdał sobie sprawę, że jest zdecydowanie za wcześnie na przerwanie snu. Powrócił więc do prób zaśnięcia. Dopiero po chwili rzeczywistość uderzyła go prosto w głowę. “Poniedziałek”, pomyślał. “Pierwszy dzień w akademii!”. Szybko wyskoczył z łóżka rozglądając się po pokoju. Pomieszczenie było duże, z pomalowanymi na błękitno ścianami i namalowanymi na nich symbolami płatków śniegu i sopli lodu w równym szeregu. Promienie porannego światła wlatywały przez cztery wielkie okna oraz szklano-dębowe drzwi balkonowe. Wysoki sufit był śnieżno-biały i wisiał na nim duży, srebrny żyrandol, ale nie miał przymocowanych świec tylko małe, niebieskie kulki. Pokój był też wypełniony kilkoma dużymi, udekorowanymi szafami, półkami na książki, obok których znajdowało się duże lustro, szufladami i innymi meblami codziennego użytku jak duża kanapa, dwa fotele, mały, dębowy stolik i obecnie niepościelone, wielkie łóżko, z którego Termis właśnie wyskoczył.

 

Podbiegł do jednej z szaf, żeby znaleźć jakieś porządne ubranie. Wyjął z niej białą koszulę, krótki błękitno-granatowy, dekoracyjny płaszcz, czarne spodnie i rzucił to na łóżko. Podbiegł do lustra, żeby zobaczyć w jakim jest stanie. Wyglądał obecnie jak po walce z trollem.

 

Miał trójkątną twarz, jasno-brązowe, potargane włosy, zaspane, błękitne oczy i zadarty nos. Był dosyć wysoki jak na swój wiek; zazwyczaj był jednym z najwyższych w grupach z jakimi się spotykał. Jeśli chodzi o kontakty z innymi ludźmi to łatwo się z nimi dogadywał, a inni całkiem go lubili. Miał też całkiem dobre powodzenie wśród dziewczyn za co jego wujek Roman był niesamowicie dumny. Czasami jednak nie mógł stwierdzić kto się z nim zadaje naprawdę dla samego Termisa czy może, po to, żeby dostać się do jego najlepszej przyjaciółki, Rose Luxian. Szczerze mówiąc nigdy im się nie dziwił. Kto nie chciałby się przypodobać przyszłej królowej.

 

Termis szybko spróbował jakoś ułożyć sobie włosy, żeby nikt nie pomyślał, że uderzył go piorun. Kiedy wyglądał już “względnie” spojrzał się na zegarek, żeby sprawdzić, ile czasu mu zostało do wyjścia. Wtedy znowu rzeczywistość uderzyła go prosto w głowę. Siódma rano. Ma jeszcze dwie godziny. Po co on panikował? Przecież i tak by go obudzili. Kiedy złapał się za czoło próbując zrozumieć, dlaczego nie zaczął od spojrzenia na zegarek i robiąc jeden krok naprzód, pośliznął się i upadł na twarz Spojrzał się na podłogę i zobaczył, że jest całkowicie zamrożona.

 

No i kolejna sytuacja z magią lodu do kolekcji. Od urodzenia jego rodzice wiedzieli, że ma magiczne zdolności tak jak oni oraz że jego magiczną dziedziną jest magia lodu. Łatwo się o tym dowiedzieli, bo już po urodzeniu za każdym razem jak mały Termis płakał, jego łzy były zimne jak świeżo roztopiony lód. Innym razem, kiedy wielki ptak rozbił mu okno w pokoju podczas bardzo zimnych dni to dla niego temperatura w pokoju była absolutnie normalna choć jego matka trzęsła się z zimna. Jeszcze kiedyś chciał poskakać po kałużach, ale jedną całkowicie zamroził i skończył tak samo jak przed chwilą. Były też sytuacje, które nigdy się nie zmieniały jak to, że podczas kichania z nosa i z ust wylatują mu płatki śniegu, albo jak to, że podczas zimnych dni chłód wydaje się zbierać wokół niego. To w sumie wyjaśnia czemu jego matka trzęsła się z zimna podczas sytuacji z oknami.

 

Wstał z podłogi, uważając, żeby znowu się nie wywrócił na lodzie i prześliznął się z powrotem na łóżko. Wtedy do jego głowy od razu uderzyły cudowne myśli. Nareszcie ma 16 lat. Nareszcie nauczy się używać swoich mocy. W sumie to może już ich używać na zawołanie od około miesiąca, ale teraz nauczą go jak być w tym mistrzem. Skoro i tak dzisiaj zaczyna się jego pierwszy dzień w akademii to czemu by czegoś nie spróbować? Wyciągnął prawą rękę w powietrze, skupił swoją wole na tym czego chce, tak jak mówił mu ojciec. Ręką zaczęła się świecić na błękitno i wystrzelił z niej promień, który uderzył w sufit i po całym pokoju rozsypał się śnieg. Termis osłonił sobie rękoma, głowę, bo bał się, że zaraz podziurawią go sople lodu. Tak. Jego ojciec miał racje. Lepiej nie bawić się magią w domu.

 

Wstał z łóżka, rozglądając się po ośnieżonym pokoju z zamarzniętą podłogą. Super poranek. Jest na nogach 5 minut i już zdążył zdemolować pokój. Wtedy ktoś zapukał do drzwi. Termis zaprosił osobę pukającą wiedząc, że i tak nie pozbędzie się obecnego chaosu w pokoju tak szybko. Drzwi otworzył stary, łysiejący człowiek z długa srebrną brodą w eleganckim ubraniu. To był Hugo Sermis. Służący, który pracuje w ich domu rodzinnym od ponad czterdziestu lat. Chciał coś powiedzieć Termisowi, ale rozejrzał się po pokoju, który obecnie jest cały obsypany śniegiem z zamrożoną podłogą.

 

— Termisie, czemu podłoga jest zamrożona? — Zapytał Hugo kompletnie zdezorientowany.

 

— Wypadek — Odrzekł szybko Termis.

 

— A ten śnieg rozrzucony po pokoju to też wypadek? — Zapytał unosząc brew i przeszywając Termisa wzrokiem.

 

— Uwierzysz, jak powiem, że nie? — zapytał, uśmiechając nerwowo, na co Hugo tylko lekko potrząsnął głową — No dobra, bawiłem się mocami. Szczęśliwy?

 

— Nie za bardzo, — powiedział Hugo zrzucając śnieg z półek obok drzwi — dobrze wiesz, że używanie magii bez przeszkolenia jest strasznie niebezpieczne. Później spytam się Hektora czy naprawi ten bałagan. A skoro o nim mowa to chciałem ci powiedzieć, że czeka na ciebie w salonie.

 

— No dobrze. Dzięki Hugo.

 

Termis wyszedł z sypialni i zmierzał do głównego salonu w posiadłości. W salonie zazwyczaj jadł posiłki ze swoją rodziną, a rutyna typowych obiadów jest prawie zawsze taka sama. Przez pierwsze minuty nie ma nic niezwykłego, później Hektor zacznie coś mówić o polityce króla i jego zadaniach, Roman opowie jakiś głupi żart, Leon mało rozumiał o czym dokładnie mówią, Laura starała się nie zasnąć od gadania Hektora ani nie wkurzyć od żartów Romana, a Termis albo śmiał się z żartów wujka albo o dziwo interesowało go to co mówi Hektor.

 

Zszedł po schodach na parter i otworzył drzwi do salonu. Był to pokój podzielony na dwie części. W jednej znajdowały się dwa niebieskie, skórzane fotele i duża sofa. Oddzielane były sporym, drewnianym stolikiem a w ścianie pomiędzy drogimi szafami z porcelaną znajdował się kominek. Był rozpalony, ale w specjalny sposób. Kominek ten wydawał z siebie ciepło jak normalny, ale nie mógł nikogo poparzyć. Dodali to zabezpieczenie, kiedy Leon prawie tam wpadł. Druga część to jadalnia z wielkim stołem i dziesięcioma krzesłami choć zazwyczaj używali tylko pięciu. Wszystkie były bogato zdobione złotymi elementami i miały na sobie herb rodziny. Jadalnia była połączona z kuchnią, z której jego rodzice przynosi potrawy gotowane przez kucharzy pracujących w posiadłości. Jedna z ścian jadalni była prawie cała zrobiona ze szkła więc bez problemu było widać ukochany ogród Laury.

 

W skórzanym fotelu obok rozpalonego kominka siedział Hektor, ojciec Termisa. Był to mężczyzna trochę wyższy od swojego syna z okrągłą twarzą, brązowymi przylizanymi włosami i lekkim zarostem. Miał trochę świecące, granatowe oczy, szerokie ramiona i dziwny okrąg wokół prawego oka zrobiony z niebieskiego lodu. Termis widział to coś pierwszy raz w życiu i od razu uznał, że to jakiś nowy sprzęt magiczny, które jego ojciec tak uwielbiał tworzyć. Popatrzył się na syna przez chwilkę i zapytał:

 

— Znowu bawiłeś się mocami, tak?

 

— Co? Skąd wiesz? — zapytał się zdezorientowany Termis

 

— Słyszałem huk twojego zaklęcia. Przez chwilę bałem się, że zamroziłeś cały pokój razem z sobą więc wysłałem tam Hugo.

 

Termisowi zrobiło się nagle gorąco. Już nie raz dostał długą dyskusje po używaniu swoich mocy bez przeszkolenia a zwłaszcza kiedy robił to w domu.

 

— Spokojnie, tym razem nie zrobię ci tyrady o używaniu mocy w domu. I tak nauczysz się tego wkrótce w szkolę — uspokoił go Hektor po czym stuknął kilka razy w lodowy okrąg wokół oka — Wczoraj to stworzyłem. Dzięki temu moje prawe oko widzi, gdy coś jest znacznie cieplejsze od otoczenia. Całkiem przydatne w przypadku szukania ciał po dużych walkach. W twoim przypadku to aż mi się zrobiło gorąco.

 

Termis lekko się zaśmiał i usiadł w drugim fotelu naprzeciw Hektora.

 

— Chciałeś mi tylko to pokazać? — zapytał się Termis myśląc, że znowu Hektor chce się tylko pochwalić umiejętnościami albo że zaraz zacznie opowiadać o sytuacji politycznej kraju.

 

— Nie do końca. — odrzekł ściągając okrąg z oka — Chce ci jeszcze trochę powiedzieć o twoim pierwszym dniu w akademii. Na początku dyrektorka szkoły was powita przemówieniem. Pewnie bardzo długim jak zwykle — ostatnie zdanie wymamrotał pod nosem — A później będziecie chodzić od sali jednego przedmiotu do drugiego, żeby je dokładniej poznać. Nauczyciele opowiedzą wam o swoich sztukach żebyście wiedzieli co was czeka później. Od jutra lekcje będą się odbywać normalnie i w sumie bardzo dobrze, bo nie chce żebyś zamroził mi dom.

 

— A skoro o zamrażaniu mowa to dzisiaj zamroziłem podłogę w swoim pokoju. Niechcący! — dodał szybko, gdy zobaczył zirytowanie w oczach Hektora.

 

— Naprawie to, jak wrócimy z akademii — westchnął Hektor.

 

— Wrócimy?

 

— Tak, my — odpowiedział Hektor wstając z fotela — Idę z tobą do akademii. Tak się składa, że różni magowie często przekazują swoją wiedze uczniom. Dzisiaj będę to ja. Król postanowił dać mi trochę wolnego czasu a dyrektorka mnie zaprosiła więc czemu by nie skorzystać. — powiedział dumnie — Wreszcie Roman przestanie mi wypominać, że on został zaproszony 7 razy a ja tylko 6.

 

— Ale nie będziesz mnie prowadził do szkoły za rączkę, tak? — Termis zapytał się sarkastycznie.

 

— Jak będę musiał to tak.

 

Hektor wyszedł z salonu a Termis postanowił wrócić do swojego pokoju. Po wejściu do swojej mini świątyni spokoju, choć w sumie z tym całym lodem i śniegiem teraz jest to świątynia chaosu. Przejechał się po zamrożonej podłodze i usiadł przy biurku, które musiał najpierw wyczyścić ze śniegu. Zastanawiał się co takiego czeka go w akademii i czy wreszcie nie będzie musiał otrzepywać się z płatków śniegu po każdym kichnięciu. Najlepsze było to, że jego przyjaciele też tam będą. Trochę się zaskoczył, gdy jego dwie przyjaciółki, Ivy i Lucy zostały przyjęte do szkoły. Z tego co czytał dowiedział się, że rasa z jakiej pochodziła Ivy miała zakaz uczenia się magii w szkolę. Tak samo osoby z niższego stanu jak Lucy. Termisowi nigdy to jednak nie przeszkadzało. Nigdy nie miał nic do innych osób ze względu na ich rasę lub stan. Szkoda, że inni arystokraci nie mają takiego samego zdania.

 

Zgodnie z nowym prawem każda osoba, która urodzi się z magicznymi umiejętnościami, czyli tak zwani Magowie, w wieku 16 lat musi zacząć edukacje w Akademii Magnim. Tam przez 3 lata będzie się uczyć jak kontrolować swoje moce, poznać różne dziedziny i sztuki magii i zawrzeć przyjaźnie z osobami takimi jak on. Każdy z jego rodziny miał magiczne umiejętności i uczył się w właśnie tej akademii. Jego ojciec mówił, że nauczyciele zawsze się cieszą, gdy do szkoły przychodzi ktoś o nazwisku “Tibers”. Teraz Termis będzie kontynuować tą tradycje i nie ma zamiaru zniszczyć honoru swojej rodziny poprzez zamrożenie całej akademii.

 

Wziął podręczniki, kilka pergaminów, pióro i włożył wszystko do swojej torby, na której znajdował się symbol jego rodziny; biało-niebieska tarcza otoczona soplami lodu z reniferem na środku. Uważając, żeby nie zrobić fikołka w powietrzu, ubrał się w ciuchy wyjęte podczas chaotycznej pobudki. Chwile później usłyszał wołanie jego mamy z parteru. Spojrzał jeszcze raz na swój pokój. Jego ojciec zdecydowanie nie będzie zadowolony z tego mini frontu wojennego.

 

Wrócił do salonu odkładając swoją torbę obok drzwi. Zauważył, że w powietrzu tuż nad roślinami w doniczkach wisi kilka pomarańczowych, małych chmurek z których pada deszcz tego samego koloru. Nad stołem natomiast z pomarańczowego, świecącego punktu wyrastało kilka długich pnączy, które same nakładały naczynia do stołu. Ułożyły równo cztery talerze, sztućce i szklanki. Usłyszał dwa klaśnięcia i pnącza zniknęły a chmury poleciały podlać inne rośliny.

 

— Uważaj, zęby nie zmoknąć — powiedziała Laura odchodząc od jednej z doniczek z której właśnie wyrastał wysoki, piękny bukiet pomarańczowych kwiatów — Hektor już jest cały mokry od porannego podlewania kwiatów, bo nie patrzy co jest nad nim.

 

Laura była wysoką kobietą o smukłej sylwetce i gładkiej cerze z bardzo długimi, brązowymi włosami. Była bardzo przywiązana do koloru swoich mocy, bo poza oczami przefarbowała też końcówki swoich włosów na pomarańczowo oraz zawsze ubierała się w tym kolorze. Oczywiście miała też bardzo duże przywiązanie do samych mocy więc często nosiła naszyjnik zrobiony z pnączy i kwiatów oraz bransoletki, które zaczarowała tak, żeby wytworzone przez nią rośliny mogły żyć znacznie dłużej od normalnych.

 

— Tylko cztery talerze? — Zapytał się Termis siadając do stołu, przyzwyczajony do tego, że Roman już siedzi przy stole.

 

— Tak. Z tego co wiem Roman miał wczoraj w nocy nagłe zlecenie więc jest strasznie zmęczony i dzisiaj pośpi dłużej — machnęła ręką, pnącza wyrosły z ziemi i przyniosły duży, niebieski dzbanek wody — albo jest pijany — powiedziała chłodno a Termis parsknął śmiechem.

 

Pnącza nalały do wszystkich szklanek wody i przyniosły śniadanie na talerze. Chwile potem do salonu wszedł Hektor z mały Leonem. Był połowy wzrostu Termisa, z krótkimi brązowymi włosami i zielonymi oczami. Z jakiegoś powodu ręka Hektora się dymiła a Leon miał na twarzy mieszankę smutku i strachu.

 

— Co ci się stało? — Laura spytała się Hektora siadającego do stołu.

 

— Jak chciałem obudzić Leona. Trochę się wystraszył i z jego ręki wystrzeliła błyskawica — powiedział sięgając po miskę, nad którą machnął ręką. Błysnęło granatowe światło a miska wypełniła się idealnymi kostkami lodu i włożył tam rękę — Młody ma magie energii jak nic.

 

— Przepraszam tato — wyjąkał Leon, ale Hektor tylko rozczochrał mu włosy.

 

— Rozumiem. Przecież nie umiesz jeszcze kontrolować magii. Gdybyś wiedział co Termis niechcący robił w twoim wieku.

 

— Ej! Ja nikogo nie uderzyłem piorunem! — powiedział oburzony Termis.

 

— Tak, ale na kempingu w lesie po usłyszeniu moich strasznych opowieści zamroziłeś ognisko i nasz zapas wody.

 

— TATO! Rujnujesz mi argumenty! — krzyknął Termis a rodzina zaczęła się śmiać.

 

Reszta śniadania przeszła tym razem nudno z powodu braku ulubionego wujka Termisa. No w sumie to jego jedynego wujka. Wybiła właśnie ósma rano. On i Hektor mieli wychodzić do akademii. Pożegnał się z mamą i bratem i wyszedł z domu razem z ojcem.

 

Szli przez długą ścieżkę ozdobioną ścianami z wysokiego żywopłotu z wielkimi pomarańczowymi kwiatami. Widzieli wystające ponad wysokość żywopłotu korony wielkich drzew oraz pomarańczowe, lewitujące kule wody. Przeszli przez most zrobiony z granatowego lodu nad niewielką, pomarańczową rzeką, ale nie był ani trochę śliski. Jak widać ulubionym sposobem wykorzystywania potężnej magii przez rodziców Termisa było dekorowanie domu.

 

— Słyszałeś, że za dwa tygodnie niedaleko Diverusa odbędzie się Corvaski Zjazd? — Zapytał się Hektor.

 

— Ten festyn, gdzie arystokraci i kupcy organizują zabawy dla wszystkich przejezdnych? Nie, nie wiedziałem. Musze powiedzieć znajomym, na pewno będą chcieli pójść. Jeżeli nie pogonią Ivy z widłami albo nie wystraszą Rose ciągłym podlizywaniem się.

 

Corvaski Zjazd to był moment na który Termis czekał każdego roku. Kupcy i arystokraci z całego królestwa zbierali się w jednym miejscu i organizowali imprezę dla wszystkich, którzy się tam znajdą. Dawniej tylko ludzie mogli tam wchodzić, ale kilka lat temu król Nicolas wydał dekret pozwalający innym rasom uczęszczać na takie zjazdy. Od tego momentu może bez problemu cieszyć się wszystkimi atrakcjami ze swoimi znajomymi. Pamięta te wszystkie zawody w grach z uderzeniem młotem. Jeśli ktoś zdobędzie najwyższa liczbę punktów to zaczarowana statua smoka obsypuje ich nagrodami. Niestety zdarzały się sytuacje w których ktoś z jego paczki wpadał w kłopoty. Na ostatnim zjeździe doszło nawet do bójki, kiedy parę osób w ich wieku zaczęli obrażać Ivy więc stanęli w jej obronie i sytuacja trochę eskalowała.

 

— Niestety takich ludzi tam nie brakuje — westchnął Hektor — Ale spokojnie. Po prostu trzymajcie się razem, nie rozmawiajcie z nieznajomymi ludźmi w ciemnych uliczkach z nożami w ręku i nic wam się nie stanie.

 

— Ta, raczej masz racje — odpowiedział śmiejąc się — Mama, Roman i Leon też idą?

 

— Oczywiście! Przecież taki zjazd zdarza się raz w roku. Może nawet król Nicolas tam będzie. Oraz chętnie się spotkamy ze swoimi znajomymi, którzy na pewno tam będą więc nie tylko ty będziesz miał zabawę z przyjaciółmi. Oby tylko Roman nie zrobił niczego głupiego i żeby Laura nie kupiła każdej rzadkiej rośliny jaką zobaczy! Zwłaszcza te które gryzą!

 

Dotarli pod sam koniec długiej ścieżki i stali właśnie przed dużym, niebieskim okręgiem z symbolami gwiazd dookoła niego i podestem z mapą Corvasji. Termis stanął pośrodku a Hektor poszedł do panelu, położył na nim rękę i powiedział:

 

— Hektor Tibers i Termis Tibers. Akademia Magnim.

 

Hektor cofnął się o kilka kroków i cały teleport zaczął się świecić coraz jaśniej aż nie błysnęło niebieskie światło i obaj zniknęli.

 

Kilkaset kilometrów dalej w Narmicie, stolicy królestwa po korytarzach pałacu królewskiego spacerowała rozpromieniona, 16-letnia Rose Luxian. Była bardzo podobna do swojej matki Zarii. Też miała owalną twarz, delikatne rysy twarzy, żółte oczy, długie, blond włosy i była dosyć wysoka. Zostało jej pół godziny czasu wolnego aż pójdzie do akademii na swój pierwszy dzień nauki. Czuła, że nie będzie mieć tam trudnego czasu, bo już oswoiła się ze swoimi mocami. Jej rodzina zawsze miała potężną moc w genach i ona też to objawiała. Mogła używać mocy już od 15 roku życia co było naprawdę rzadko spotykane. Pomimo swojej mocy, zdobywanie potęgi czy to, że kiedyś zostanie królową nie obchodziło ją tak bardzo. Zawsze na pierwszym miejscu stawiała swoją rodzinę i przyjaciół i starała się znaleźć pozytywy w każdej sytuacji. Wiele osób dziwiło się jak może być taka pogodna nawet w najgorszych momentach. Powstała nawet legenda, że Rose nigdy nie była wściekła w całym swoim życiu.

 

Co prawda pochodzenie z królewskiej rodziny trochę ją irytowało. Prawie każdy zna albo jej twarz albo jej imię i jak tylko się przedstawia to ludzie zaczynają ją traktować co najmniej irytująco ciągle się podlizując. Rose ukrywała swój dyskomfort powodowany takim zachowaniem, żeby nikomu nie było przykro, ale kiedy sytuacje naprawdę stawały się denerwujące lub nawet niepokojące szybko znajdowała jakiś sposób na ucieczkę z konwersacji. To właśnie dlatego tak lubiła spędzać czas ze swoją paczką, ponieważ oni traktowali ją jak ich przyjaciółkę Rose, a nie jak Księżniczkę Rose, przyszła królową.

 

Zatrzymała się przed wielkimi, żółtymi drzwiami ozdobionymi symbolami kruków i Otworzyła je. Prowadziły do jej ulubionego miejsca w zamku. Dziedziniec. Uwielbiała spędzać tutaj czas, ponieważ to jedno z niewielu miejsc, gdzie może cieszyć się pseudo-naturą w chwilach, gdzie woli pozostać sama, pomyśleć lub po prostu cieszyć się życiem. Jej matka nigdy nie pozwalała jej opuszczać zamku, chyba że wychodzi z grupą przyjaciół i w jakieś bezpieczne miejsce. Wiedziała, że robi to dla jej bezpieczeństwa i że po prostu o nią dba, ale była tym już zmęczona. Nie raz musiała odwołać spotkanie, ponieważ Zaria uznała jakieś miejsce za zbyt niebezpieczne. Marzyła o momencie, kiedy będzie mogła robić z kumplami coś naprawdę ciekawego i nie niepokoić swojej matki.

 

Teraz to marzenie się spełniło, czyli spędzanie czasu z przyjaciółmi i jednocześnie uczenie się magii, którą tak uwielbia. Miała szczęście, że każdy z jej grupy ma magiczne umiejętności i każdy będzie chodzić to tej samej szkoły, uczyć się w tych samych grupach i wykonywać te same zadania. A co najlepsze, akademia to niesamowicie bezpieczne miejsce z masą wykfalifikowanych ludzi, którzy dbają o bezpieczeństwo więc jej matka już nie musi się tak martwić.

 

Usiadła na murku obok rosnącego tam drzewa i rozejrzała się po dobrze jej znajomym miejscu. Cicho i spokojnie jak zawsze. No może poza wielkimi statuami dawnych królów. Zawsze trochę ją niepokoiły. Zazwyczaj to tutaj bawiła się swoimi mocami, ponieważ brakuje tu ogromnych, łatwych do spalenia dzieł sztuki a pomniki są dość wytrzymałe. Otworzyła swoją rękę, w której pojawiła się żółta kulka światła. Dla wielu byłoby to bardzo oślepiające światło, ale jej oczy były na to odporne. Skupiła się jeszcze bardziej i kula się powiększyła. I jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze raz. Zamknęła dłoń i kula zniknęła. Stwierdziła, że lepiej nie przesadzać, bo światło znowu wybuchnie jej prosto w twarz jak pierwszego dnia po dostaniu mocy. Co prawda trochę ją przysmażyło, ale Rose cieszyła się, że teraz gdziekolwiek idzie to zawsze pachnie jak na grillu. Co z tego, że to ona się paliła. Jej matka mało nie dostała zawału, gdy zobaczyła Rose ze zwęglonymi włosami i spalonym strojem.

 

Przypomniały jej się inne historie z używaniem mocy. To, kiedy się za bardzo podekscytowała jak była mała przez co jej superszybkość aktywowała się i wbiegła w ścianę, przebijając ją na wylot swoją głową. Albo to, kiedy pomagając rodzicom Termisa niechcący zatrzasnęła się w ciemnej szafie. Strasznie bała się ciemności i niechcący oświetliła szafę trochę za bardzo, bo jak Termis ją otworzył to przez resztę dnia widział wszędzie plamki. Magia światła okazywała się też w przypadkach jej wzroku. Miała doskonały wzrok i znacznie większy refleks. Razem z przyjaciółmi grali w grę, w której Rose musiała złapać 5 rzuconych talerzy zanim się rozbiją o podłogę. Przegrywała dopiero gdy zwiększali ilość talerzy do ośmiu.

 

Rozmyślała sobie co by jeszcze porobić przez tą chwile wolnego czasu zanim wyjdzie do szkoły. “Rysowanie”, pomyślała. Rose zawsze kochała rysować co bardzo cieszyło jej matkę, ponieważ wreszcie jej córka znalazła sobie hobby które nie polega na wygłupianiu się ze znajomymi. Jej pokój znajdował się na drugim końcu zamku i trochę jej zajmie dojście tam i tutaj z powrotem. Nie wolno jej przesadzać z mocami, ale przecież użycie magii, żeby trochę szybciej pobiegać to raczej nie przesada.

 

Wstała, rozciągnęła się i otworzyła drzwi prowadzące do dalszej części zamku. Wybiegła tak szybko, że wiatr spowodowany jej nagłym wystrzałem zdmuchnął wszystkie liście dookoła. Biegła niesamowicie szybko, ale bez problemu mogła wykonać ostry zakręt albo uniknąć kogoś kto wszedł jej w drogę. Widziała też wszystko bardzo wyraźnie, kiedy przebiegała obok portretów, mebli, ludzi i pomników choć dla innych ludzi była świecącą się, biegnącą sylwetką. Ominęła jednego człowieka niosącego stos kartek, które rozsypały się po podłodze jak tylko przebiegła obok niego. Głośno przeprosiła i pobiegła w głąb korytarza prowadzącego do jej pokoju, ale nagle coś ją mocno złapało za rękę i natychmiast się zatrzymała.

 

Prawie straciła równowagę, ale szybko się ogarnęła i spojrzała na osobę, która ją złapała. Tuż przed nią stała jej matka, Zaria.

 

— Hej, mamo! — powiedziała Rose uśmiechając się promiennie — Dzięki za złapanie mnie, ale naprawdę umiem się zatrzymać przed uderzeniem o ścianę.

 

— Naprawdę? To czemu przebiłaś na wylot ścianę obok jadalni? — Zapytała się z mieszanką zawodu i gniewu na twarzy.

 

— To było rok temu — odpowiedziała otwierając drzwi do swojego pokoju — Teraz jestem znacznie lepsza w używaniu magii. Spójrz. — pstryknęła palcami i obok niej pojawiły się trzy lewitujące kulki światła. Połączyły się w jedną wielką kule i błysnęło oślepiające żółte światło — Rok temu wysadziłabym pół korytarza a teraz tylko fajnie błysnęło.

 

— To prawda, że lepiej idzie ci z mocami, ale i tak znasz zasady. Zwłaszcza jeśli chodzi o bieganie po korytarzach zamku — stwierdziła Zaria — Widziałam jak ktoś przez ciebie rozsypał stos kartek na ziemie.

 

— Spokojnie Pani Zario! — Krzyknął mężczyzna zbierający kartki z podłogi — W poprzedniej pracy było dwa razy gorzej!

 

— Trzymaj się tam Bill! — Krzyknęła Zaria i znowu zwróciła się do Rose — Po prostu nie używaj mocy do byle czego zanim się nie nauczysz się ich w pełni kontrolować, dobrze?

 

— Dobrze — odrzekła Rose, a Zaria uśmiechnęła się i poszła w drugą stronę.

 

Rose weszła do swojego pokoju. Pomieszczenie znajdowało się w jednej z wież zamku więc był w kształcie dużego okręgu ze złotymi ścianami na których były namalowane błękitne zdobienia oraz wieloma, wielkimi oknami z których widać było całą stolicę. Dach był bardzo wysoki i zamiast żyrandolu, na samym środku pokoju, tuż pod sufitem lewitowała wielka, świecąca kula, którą Rose mogła zgasić jak tylko chciała. Pokój był też wypełniony kilkoma pięknymi szafami przy ścianach, toaletką otoczoną półokręgiem ściany niedaleko dużego łóżka, którego oparcie miało kształt rozwiniętych skrzydeł kruka. Pod ścianą znajdowało się też duże biurko, przy którym Rose rysowała albo się uczyła. Nad nim wisiał wielki portret jej matki, dziadka oraz zmarłego ojca i babci. Obraz miał lekko podniszczoną, złotą ramę oraz na portrecie obok Nicolasa znajdowała się dziwna plama. Kiedy pytała Zarię o stan obrazu zawsze mówiła, że po prostu dużo przeszedł i nie da się go naprawić. Rose zawsze przywiązywała dużą wagę do tego obrazu, bo to jedyny portret jej ojca, którego nigdy nie poznała.

 

Usiadła przy biurku, na którym leżało kilka ołówków i dawniej rysowanych obrazów. Jeden przedstawiał moment, kiedy razem z przyjaciółmi oglądali wyścigi jednorożców na Covaskim Zjeździe. Inny rysunek przestawiał niebiesko-pomarańczowego ptaka, który wleciał na parapet jej okna. Doskonale go zapamiętała, ponieważ później zaczął ja dziobać po głowie. Wzięła nową kartkę i zaczęła rysować pierwsze co jej przyszło do głowy. Po około dwudziestu minutach skończyła początkowy szkic przestawiający jej grupę przyjaciół uśmiechających się przed drzwiami akademii wiedząc, że ten rysunek odzwierciedli się dzisiaj. Odłożyła go na bok i spojrzała na zegarek nad drzwiami. Zostało jej 5 minut przed wyjściem. Wzięła swoją torbę i z uśmiechem wyszła z pokoju.

 

Rose radośnie podskakiwała idąc przez korytarze zamku oświetlanych światłem słonecznym przez witraże, schodząc po krętych, marmurowych schodach, widząc jak żółte, świecące kule lewitują w powietrzu dodając miejscu efekt błysku. Wróciła na dziedziniec, obok którego znajduje się teleport, ale zatrzymała ją Zaria, żeby odprawić swoją typową rutynę, kiedy Rose wychodzi gdzieś poza mury zamku.

 

— No dobrze, Rose — Zaczęła Zaria — pamiętaj, żeby nie rozmawiać z obcymi, nie używać mocy do byle czego, trzymać się przyjaciół, nie kwestionować tego co mówią nauczyciele i po skończeniu lekcji wrócić prosto do domu. Jasne?

 

— Mamo, idę do akademii a nie na wojnę — powiedziała beztrosko Rose — Przecież będą tam sami nasi oraz nauczyciele dbają o to, żeby nikomu nie stała się krzywda. No i będę ze znajomymi.

 

— Tak, ale to nie znaczy, że będziesz mogła biegać po korytarzach szkoły jak po boisku — odrzekła ostro — No i pamiętaj też o dobrym zachowaniu. Przyszła królowa musi mieć jakieś porządne maniery.

 

— Wiem, wiem, ale zostało mi niewiele czasu, więc mogę już iść? — zapytała się mając nadzieje, że uniknie więcej zaleceń dobrego zachowania od swojej matki.

 

— Tak możesz, tylko bądź ostrożna.

 

— Spokojnie, będę. Pa, mamo — przytuliła Zarię, pomachała jej i pobiegła w stronę teleportu.

 

“Wreszcie wolność” pomyślała, dotykając panelu. Podała swoje imię, nazwisko i cel podróży i zniknęła w niebieskim świetle teleportu. Widziała przed oczami tylko strzępy niebieskiego i białego światła, czując jakby unosiła się w powietrzu. Potem wszystko wróciło do normy i stała na dużym placu.

 

Wokół niej było wiele innych ludzi, którzy też zaczynali pierwszy dzień nauki. Rose spojrzała się w górę i zauważyła duży, biało-fioletowy budynek na lewitującej wyspie. Tuż pod nim była spora wyrwa w ziemi, z której widocznie odleciała lewitująca wyspa i kilku uczniów wskoczyło do krateru. Rose wystraszyła się, że zaraz zginą, ale nagle zobaczyła jak wiatr unosił ich szybko do góry i wylądowali idealnie na wyspie.

 

Zeskoczyła z teleportu i rozejrzała się po okolicy. Pusty plac był otoczony wysokim, grubym murem i teleportami z których co jakiś czas wychodziły nowe osoby. Sam teren był ozdobiony tylko kilkoma rzędami drzew otoczonych murkami. Zupełnie jak na dziedzińcu, ale tutaj przynajmniej nie ma strasznych pomników. Zaczęła szukać swoich przyjaciół pośród tych którzy już przybyli. Widziała kilka grup ludzi rozmawiających ze sobą. Trochę dalej od nich zobaczyła wyższą istotę z żółtą, łuskowatą skórą, głową węża i krótkim, grubym ogonem, która pokazywała innemu człowiekowi niebieską kule ognia w rękach. Jeszcze inni byli naprawdę niscy; około metr wysokości, z wielkimi uszami i zieloną skórą. Jeden z nich był noszony przez znacznie większego od niego, bladego człowieka z odpadającą skórą, który nie okazywał żadnych oznak życia. Zombie tworzone z magii śmierci zawsze przyprawiały Rose o wymioty. Nagle zobaczyła to co szukała od początku. Termis siedział sobie pod drzewem i czytał jakąś książkę. Zdążył zauważyć tylko lecącą na niego, żółtą kulę światła zanim poczuł miażdżący uścisk.

 

— Rose... dusisz... mnie...

 

— Oj, przepraszam! — powiedziała wystraszona Rose i szybko go puściła.

 

Termis znowu odzyskał umiejętność oddychania. Tak jest za każdym razem, kiedy Rose się z kimś wita lub żegna. Zawsze zapomina ilę ma w sobie siły.

 

— Więc... jak było z mamą? — zapytał się Termis.

 

— Tak jak zawsze — westchnęła Rose — Moja mama za bardzo się przejmuję. Gdziekolwiek idę ona najpierw zrobi mi trzygodzinny wykład co robić a czego nie. Nawet tutaj w akademii! Wiem, że po prostu się o mnie martwi, ale przecież są granice. No i to, że złapała mnie jak biegałam po korytarzach zamku zdecydowanie nie pomaga.

 

— Cóż ja dzisiaj zamroziłem podłogę i rozsypałem śnieg po pokoju.

 

— Tak jak ta sytuacja z ogniskiem — Rose zadrwiła

 

— Czemu każdy mi to wypomina!? — prychnął Termis — Inni mieli znacznie gorsze przypadki używania magii.

 

Rose tylko się zaśmiała i zaczęła spacerować po placu razem z Termisem rozmawiając o różnych rzeczach zanim zaczną się lekcje. Podczas przechadzki zauważyli jak dwójka ludzi patrzy z obrzydzeniem na grupę osób o niebieskiej skórze z czarnymi symbolami na ciele. Dziewczyna szepnęła coś do chłopaka i wskazała na niebiesko-skorych ludzi palcem a on wybuchł śmiechem.

 

— Ciekawe, ile takich obłudnych gnojków będziemy musieli znosić — warknął Termis patrząc się na dwójkę ludzi i ściskając pięści od razu wiedząc o czym rozmawiają — Lepiej dla nich, żeby zatrzymali się tylko na chłodnych spojrzeniach.

 

— Jestem pewna, że nie będzie tak źle — uspokoiła go Rose modląc się, żeby nie doszło znowu do jakiejś walki — Nauczyciele przecież nie pozwolą na takie zachowania wśród uczniów.

 

— Ta, jeżeli też nie są takimi gnidami.

 

Zanim Rose zdążyła odpowiedzieć na środku placu błysnęło granatowe światło i pojawił się tam lodowy pomnik wielkiego rycerza w potężnej zbroi z herbem rodziny Tibersów na piersi. Rose się myliła. Jednak SĄ tutaj straszne pomniki. Nagle statua przemówiła głosem Hektora.

 

— Wszyscy uczniowie Akademii Magnim muszą natychmiast wejść do budynku szkoły. Żeby dostać się na wyspę trzeba wskoczyć do krateru pod nią a zaklęcie samo was uniesie do celu. Jeżeli ktoś złamie kość podczas lądowania to spokojnie, jestem prawie pewny, że ją naprawimy. Prawie pewny...

 

Błysnęło kolejne światło i statua zniknęła. Wszystkie osoby na placu zaczęły iść w stronę krateru i wskakiwać do niego, żeby po chwili już znajdować się na latającej wyspie. Kilka osób zrobiło to trochę niechętnie, bo bali się, że nie naprawią ich złamanych kości. Rose i Termis zatrzymali się tuż przed krawędzią.

 

— Widzę, że mój tata jak zwykle lubi poszpanować mocami — zaśmiał się Termis — To jak skaczemy?

 

— A reszta?

 

— Spokojnie. Jestem pewien, że już są w akademii. A teraz skaczemy! — zanim Rose zdążyła coś odpowiedzieć złapał ją za rękę i wskoczył do krateru. Od razu poczuli silny podmuch wiatru, który unosił ich w powietrze i po paru sekundach wylądowali, ale rozbijając się mocno o ziemie — Auu!

 

— Ale było fajnie! — krzyknęła Rose podskakując i ignorując ból spowodowany twardym upadkiem — Dawaj jeszcze raz!

 

— Może później — odrzekł wstając z ziemi i otrzepując się z brudu — Teraz chodźmy do środka.

 

Rose przytaknęła i razem weszli przez złote drzwi do wielkiego, pięknego budynku z symbolem kruka nad drzwiami.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania