Poprzednie częściPogromca Smokobójców [1]

Pogromca Smokobójców [5]

Czarodziej wkroczył w smoczy przedsionek ostrożnie. Stawiał wymierzone kroki, latarenkę trzymał nisko, mrużył oczy w napięciu.

 

Togę okrywały mu lśniące płaty kamienne, magią poczyniona zbroja ze skarbów ziemi uwita. Obręcze kolczastych topazów na rękach a nogach, kirys z litej acz mieszanej skały srogiej, granitowe naramienniki opuchłe kuliście. Twarz zaś otoczona żebrowanym ostrokołem kołnierza z trawertynu ozdobionego herbowym malunkiem. A pod tym wszystkim uprząż kwarcowych węży za wyliczone mistrzowsko rusztowanie służąca.

 

Pokaz magii wyższych prób, ciężar nieludzki nosić człekiem będąc.

 

Łotryg przykucnął, odstawił zbędną latarenkę na bok. Wyprostowawszy się objął wzrokiem grotę, przyjrzał się uważnie polu bitwy jaką miał zaraz stoczyć. Widział nieuprzątnięte resztki jakiegoś obłego truchła, dryfujące po fluorescencyjnej wodzie bezkształtne organy, mętniejsze oka na tafli wody niby składniki z wiedźmiego rosołu.

 

Całość przedsionka smoczego leża jawiła się czarodziejowi jako dno rytualnego kotła. Lodowatego od setek wyzioniętych dusz, pulsującego odorem goeckich herezji bezbożnych. Łotryg musiał się zmuszać by nie wyobrażać sobie jakież to haruspicjum się wydarzyło li w jakich męczarniach poprzedni smokobójca skończył.

 

Naciągnął sztywny graniastosłup czapy na głowę, wziął głęboki wdech i zogniskował uwagę na bodaj najlepiej doświetlonym przez blask magicznych wód, Pogromcy.

 

Przeklętnik siedział zgarbiony, okutany poszarpanym łachem niby ten pątnik pod elficką katedrą. Zaiste, strzępy kolczugi wylewające się spomiędzy łączeń zbroi jak wątpia z ran czy też niemal ropnie gnijąca materia kaftana z dali wyglądały na pokutną włosienicę. Z owych udawanych bebechów dałoby się pewnie całkiem mroczną wróżbę uzyskać.

 

Pogromca Smokobójców nie ruszał się, nie trzymał w garści żadnej broni, nawet czerep zakuty w szmelcowany żabi pysk miał opuszczony. Mógł spać, równie dobrze mógł być też już martwy.

 

Dreszcz zadrapał Łotryga pod skórą pleców. Gdzieś w głębi czuł że coś jest nie tak, że ma ostatnią szanse na wycofanie się i ucieczkę. Stał jednak dalej, z wolna zaciskał pięści skupiony jeno na przeżutej trzonowcami czasu zbroi. Nieruchomy niczym na progu kasyna, niby w pełni zdolny postawić krok w tył lecz w praktyce zbyt już upojony wilgotnym półmrokiem. Gotów ruszyć i zaryzykować wszystko.

 

Postawić swoje życie na szali, zmiażdżyć rycerza renegata i zostać obsypanym złotem aż do trzasku kręgosłupa. Wiedział iż jego umiejętność w czarowaniu mogą zakończyć pojedynek zanim ten się jeszcze zacznie. Nie poznał jeszcze w swym życiu żadnego mocarza ni waligóry który szermierką uratowałby się przed gradem głazów. Był tego pewien jak niczego innego w świecie, magia zawsze zmiażdży tępą siłę.

 

A jednak, jakiś kwaśny chwast na kształt zapalczywego ostu wił się drgawkami glisty pod kopułą czarodziejowej czaszki. Niepewność a strach.

 

Zagryzł wewnętrzne strony policzków, wstrząsnął głową zdecydowanie. Swoje widział, przeżył tyle lat, nacierpiał się takoż. Teraz albo nigdy.

 

Wyrzucił ręce nad głowę, wibracje rozeszły się po kamiennym pancerzu. Palce rozcapierzyły się niby szpony pikującego kondora. Zęby zacisnęły się w zgrzycie. Głuchy grom rozszedł się w smolistych mrokach powały groty. Chrzęst wzruszonych załomów zadźwięczał jak młot rozpłaszczający żelazo na kowadle.

 

- Jam jest Łotryg herbu Opoka! Szlachcic, czarodziej ziemny, twoja zguba infamisie!

 

Wyprostował ręce jeszcze bardziej. Napiął do bólu wszystek mięśni. W fluorescencyjne jeziorko poleciały smugi pyłu z wzruszanych magią nacieków. Dziesiątki jak nie setki skalistych szpikulców w garść zaklęciem pochwyconych gotowe były do opadnięcia i zmiażdżenia w proch Pogormcy.

 

Po grocie rozszedł się wstrząs, niespokojne okręgi zmąciły jadeitowe wody, poruszona drganiami zbroja upadła z cypelka. Odleciał od niej hełm, rękawice odpadły, szmelc zwalił się w bezładny kopiec.

 

- Co do licha..?

 

Wizg wbił się w lewe ucho Łotryga. Koszmarny ten dźwięk uprzedzał miecz który nadleciał z ciemności.

 

Ostrze wdarło się w sztywne ręce, rozepchało między łokciową a promieniową kością. Przebijając się w drugą rękę, awangardę poczyniło z bryzgów krwi jakie upadły na czapę czarodzieja. Klinga zatrzymała się dopiero po drugiej stronie prawicy, rozciętej makabrycznie równo pośrodku przedramienia.

 

Łotryg zadarł głowę a czapka spadła mu z siwej głowy od razu. Wytrzeszczył oczy, w mig spanikował, palący ból uwalanego w fluorescencyjnych zaciekach miecza ogłuszył go. Z piersi wydarł mu się jęk podły jak zgrzyt kłów z pyska strzygonia.

 

Skierował przerażone lico w kierunku skąd ostrze nadleciało. Zdołał jeno pochwycić smugę, zarys jakowejś niewyraźnej sylwetki rączo pnącej się po wyślizganej ścianie groty, umykającej od szmaragdowej aury w mroźny mrok.

 

Coś jakby ludzki kształt, może postura elfa, szara a zamazana. Chyba łydka, żeber miech, całość nierozpoznawalna. Wszystkim a niczym być mogąca. Zarówno łysym trolem jak obranym z łuski jaszczuratem. Widmo, upiór, widziadło jakie opuściwszy skorupę zbroi, zgotowało nieszczęsnemu śmiałkowi rozbrajającą zasadzkę.

 

Bezmyślnie ruszył rękami, okaleczył się jeszcze bardziej. Żyły rozsadzane gniewem, tętnice wrzące szałem. Czarodziej rozluźnił magiczny chwyt, szamocząc rozdzieranymi rękami spuścił grad na jeziorko.

 

Kawalkada kruszonych skał rozszalała się chaosem. Wielkie jak partyzany, wymyślne jak gizarmy nacieki jęły spadać z powały, tłuc po ścianach przedsionka a szorować u powały w drobnicę mieląc lasy sopli kamiennych. Spękane, oberwane bryły spadały wraz ze żwirowymi siekańcami, pokraczne bałwany roztrzaskujące się w kłębach pyłu.

 

Nie widząc adwersarza, Łotryg atakował na chybił trafił. Krzywiąc palce, wykręcając stawy dłoni rwał powałę groty. Chwytał każdego wyczuwalnego załomu mając nadzieję na strącenie wraz z gruzem Pogromcy.

 

Na marne deszcz odłamków paskudził zieleń jeziora. Na marne jaskinia jęczała w szarganych posadach. Na marne gorączkowe ruchy czarodzieja sprawiały mu ino większy ból, popędzały przeszywający kończyny miecz do dalszego rozcinania ciała. Jeno skała obrywała się ze sklepienia.

 

- Rozniosę całą górę! Pogrzebię cię razem z tamtym nieboskim gadem! - zaryczał Łotryg mrużąc oczy od nakapanej nań juchy a ciężkiego pyłu rozłupywanych nawisów.

 

Wreszcie poprzez tętent niszczonych głazów, przebrzmiał ohydnie rzeźnicki plask. Połeć baraniny zrzucony z blatu wyszynku, wprost w zabłocony rynsztok na żer robactwu. Czarodziej zadrżał z ekscytacji, lekko opuścił nawet rozorane ręce rozluźniając magiczne sieci ryjące w kamieniu podziemia. Nie zdążył jednak obrócić się ku źródłu tak obiecującego dźwięku.

 

Ewidentnie lepka od krwi dłoń uczepiła się rzadkich włosów na tyle jego głowy. W tył prawego kolana dostał kopniaka, ugiął się płynnie niby skazaniec między pniakiem a katowskim toporzyskiem. Został bez większego wysiłku rozpłaszczony po zalanym podłożu.

 

Spętane bronią ręce zakołatały w niemocy. Oczy rozpaliły się żywym ogniem zalane świecącą wodą. Rozbite wargi pospołu z rozkwaszonym nosem zamieniły się w krwistą wyrwę. Pogromca Smokobójców raz za razem podrywał głowę Łotryga by na powrót uderzyć nią o taflę jeziorka li twardą skałę pod nią.

 

W brutalnym cyklu czarodziej złapał przyślepłyśmy od fluorescencyjnej mieszanki oczyma swe koszmarne odbicie w mieczu. Zauważył też fragmenty swojego oprawcy, dalece bardziej rozbite li niezrozumiałe przez nagromadzenie się jadeitowych kropel. Co ważniejsze, poczuł jak na kark opadają mu zakrzepy krwi, posłyszał między swymi własnymi bełkotliwymi jękami, cierpiętnicze rzężenie Pogromcy.

 

Musiał być ranny, poturbowany sztormem kamiennych obuchów. Magia tryumfowała.

 

Renegat przestał tłuc głową czarownika, oklapł w bok chrobocąc nadwyrężonymi kośćmi. Nie zwlekał jednak, wnet pochwycił miecz i z demoniczną siłą wyrwał. Lewica rozdzieliła się na dwoje ochłapów, prawica niby nie chcąc puścić ostrza została wyłamana w piruecie skręcanych stawów.

 

Łotryg natomiast przestał czuć ból, stare serce szumiało coraz mocniej, puls rozsadzał arterie. Mana, mistyczna moc napędzająca całą magię świata, zahuczała cyklonem pod kopułą czaszki. Zryw jaki nastąpił w ciele czarodzieja był zaiste magiczny.

 

Palisada wyrośniętych spod wody kolców pojawiła się wokół Łotryga. Skała w szerokim promieniu wzburzyła się rozpryskując na szachownicę młyńskich kamieni. Znów zaklęcia jęły torturować ogrom podgórskiego pawilonu.

 

Czarodziej ziemi wił się zwyczajem dżdżownicy przykutej szpilką do swej ukochanej gleby. Majtał zniszczonymi rękami, łupał skorupą zbroi, kopał nogami zatapiając je w skale oraz śląc tymi sposobami kolejne klątwy na ruinę smoczego przedsionka.

 

- W Otchłań cię poślę! Na dno Zaświatów! - wrzeszczał wyjątkowo zrozumiale mimo zbitych w pulpę ust li nosa.

 

Wyskakującymi z podłoża słupami sprowadził się do chwiejnego pionu. Zamachał przedramionami rozsuwając palisadę. Ruszył w tany żłobiąc wtopionymi w skałę stopami koleiny, buty zmieliły się o kamień, toga potargała. Choć zieleń wżarła mu się w oczy, był do cna zdecydowany.

 

W burzy rozsadzającej grotę zauważył przeciwnika. Przytłoczoną nawałnicą pokrakę, zmiętego stwora, pokrzywnika roztrzęsionego kroczącym ku niemu zmiażdżeniem. Cyrk w ćmie skrzydła rozpruwanych gruzłów głazowych nasilał się z każdym krokiem Łotryga, wielkiego czarodzieja ziemi herbu Opoka.

 

Zwiotczała prawica załopotała przyjmując na siebie kolejne razy, zbrojąc się w plastromantyczne łuski kamienia. Jak u szczytu koła garncarskiego formuje się amfora, tak od nasady barku czarownika ulepił się gargantuiczny obuch. Okrutny buzdygan pulsujący o wylewanej w zaklinanie go many.

 

Mimo iż zdawało się to nierealne, maelstrom przewalających się w czarcich harcach skał przyśpieszył. Pył, żwir, bezlitośnie roztrzaskiwana tafla wody. Wibrowania wprawiający w kości gruchot oraz szum. Sklepienie przedsionka leża błagało o litość, gotowe było w każdej chwili zarwać się padając na kolana, byle tylko dzieło zniszczenia dobiegło końca.

 

- Duchy Wszechświata mi świadkami, nie urodził się jeszcze mocarz co magię mieczem...

 

Łotryg nie dokończył zdania, zbyt wytężał wzrok zamglony pyłem a i rozmyty jadeitową wodą. Nacelował na skulony, skundlony, pergaminowo embrionalny pokształt sławetnego na całe księstwo Pogromcy Smokobójców.

 

Miał go w garści, tuż pod swą zwycięską buławą. Zaszczutego, upadłego, nagiego jak byle pendrak wygrzebany spod grządki. Nie mógł się nacieszyć ta chwilą.

 

Głównie dlatego iż szybko dobiegła końca.

 

Suma przekreślających się smug poruszyła się, nie bacząc na chłostające gołe ciało otoczaki wyskoczyła do przodku. Spod siebie dobył Pogromca miecz, wypad uczynił wyrzucając broń na napiętych rękach. Uklęknął niby giermek na rycerskim pasowaniu, zakrztusił się wiszącym w mroźnym powietrzu pyłem.

 

Chaos czarowanych skał zamarł jak za nekromantycznej rózgi wymachem. Nieściskane już w szponach czarownika, skały zabrzmiały głuchym łoskotem. Ostatnie swe tchnienia wydały kiedy to runęły czym prędzej na dno groty, runęły i na powrót w zgodę z Naturą popadły. Zapanował bezruch. Jeno umęczona acz wciąż mocnym jadeitem skrząca się, woda biegła w nowo utworzone wnęki a jary.

 

Sztych miecza tkwił pośrodku piersi Łotryga. Oczy zaszły czarodziejowi kirowym całunem kiedy to szmaragdowy osad na gałkach ostał się jedynym źródłem światła. Podstarzałe serce pompowało coraz to lichszą krew, wyczerpanie sztukmistrzostwem drgawkami opanowało kończyny. Prawa ręka opadła w tył, rozleciała się buława, staw barkowy przełamał się ze szczętem. Trzask pajęczych pęknięć po skorupie pancerza żarem smagnął zmysły Łotryga.

 

Jedynym co widział był ubabrany w zieleni miecz wznoszący się ku jego twarzy. Jedynym co czuł był miecz wpijający się głębiej w jego tuszę.

 

Po makabrycznie długiej celebracji zwycięstwa, Pogormca wyciągnął ostrze pozwalając upaść czarodziejowi. Ten legł w pokrzywionej pozie, bowiem stopy jego wciąż były zatopione w skale. Łotryg rozkaszlał się, spróbował unieść dłonie i otrzeć lico, lecz jeno pobrudził je rozłamaną lewicą. Rycerz renegat odczłapał w bok, nawrócił się, pokręcił chwilę i przystanął nad czarownikiem.

 

Każdy głośny krok odbijał się echem pod czaszką nieszczęsnego szlachcica. Świetliste wody ściekły w spękania po jego czarowaniu, zacieki na oczach zelżały zostawiając po sobie jedynie pieczenie. Zaległ mrok.

 

- Bogowie... aaa! Niech to dżuma... kończ już to... renegacie - zaświszczał wiotczejąc, pozwalając znieruchomieć ciału po megalitycznym pokazie magii.

 

Plask bosych stóp po mokrej skale okrążył czarodzieja kilkakroć. Pogormca powłóczył nogami, zgrzytał mieczem między kamykami. Krążył wokół jak sęp nad zdychającą antylopą gnu, powoli zacieśniając okrąg. Co rusz zastraszająco szczękał miecz, stopy ślizgały się w pół zrywu. Niby ten hienołak wyrywający się do uczty nad padłym słoniem.

 

Łotryg zajęczał, serce zabolało go od wyczekiwania. Zaczął bełkotać, snuć historię. Na swój własny użytek, by móc łatwiej przywołać migawki z długiej drogi życia.

 

- I oto leżę w śmierdzącej norze jak byle kiep... ja! Łotryg herbu Opoka... wielki czarodziej ziemi! Tyle że to nie moja wina... nie... ojca mego. Przepił całą fortunę i spadł z konia w paraluszu! Ostatnie zaskórniaki własnoręcznie przepuściłem po kasynach... później zastawiałem resztki rodowych klejnotów w byle zawszonych lombardach...

 

Atak kaszlu przerwał wywód, człek kontynuował jak tylko skończył się krztusić, niby bojąc się że Pogormca przerwie mu monolog. Wziął głęboki wdech, zaświszczał przez zmiażdżony nos zdecydowanie chcąc zagłuszyć lepkie kroki renegata zamykające go w coraz to ciaśniejszym oblężeniu. Kontynuował tren, jednak bardziej wyzywająco.

 

- Dalej skurwysynie! Śmiej się ze starego głupca! Idioty który chciał przywrócić swemu mianu należny status... smoka ubiję, jak w legendach, i odkupię posiadłość, matce wreszcie mauzoleum postawię, siostrę z długów wyciągnę... no co tak stoisz!? Wykończ mnie! Zabij kolejnego chciwego idiotę, zabij gadzino! Za...

 

Płaz miecza opadł na czoło Łotryga. Mgnienie oka później znów i znów, znów i znów... Pogromca młócił jak cepem, syczał powietrzem przeciskającym się przez usta, brał zamachy jak gdyby strącał kawalerzystów z wierzchu.

 

Przestał dopiero kiedy oręż przebił się do litej skały.

Następne częściPogromca Smokobójców [6]

Średnia ocena: 1.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Bettina 2 tygodnie temu
    Ale Dupek.
  • Bettina 2 tygodnie temu
    Proszẹ o informacjẹ zwrotną- Czy to prawidlowy komentarz.
  • Wieszak na Książki 2 tygodnie temu
    Widzę go na monitorze więc chyba prawdziwy
  • Bettina 2 tygodnie temu
    Wieszak na Książki
    No tak 😌
  • Wieszak na Książki 2 tygodnie temu
    Bettina
    Nie ma co się martwić, jutro też jest dzień
  • Bettina 2 tygodnie temu
    Pa Wieszaczku na Książeczki

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania