Nikt o niczym

Brygantyna z każdym dniem coraz głębiej wdzierała się w mrok. Światło stawało się strzępem pamięci. Powracało do podróżników wraz z fosforycznym blaskiem ogni świętego Elma, tańczących na olinowaniu, strzelających z masztów mdłym, zielonkawym płomieniem. Światło powracało także w snach, pojawiało się niczym wspomnienie innego życia, o ile takowe kiedykolwiek istniało.

Płynęli spowici szmaragdową mgłą po oceanie zapomnienia. Północne morze witało deszczem i gradem. Bezlitośnie przetaczało się przez pokład, siekąc przejmującym chłodem. Minęli już niewidzialną granicę, poza którą horyzont zbliża się na wyciągnięcie ręki, a świat staje się coraz szczelniej otaczającą ciemnością.

 

Melancholy z rękoma skrzyżowanymi na piersi leżała nieruchomo w swojej kajucie. Spod przymkniętych powiek obserwowała kaskady krwi, pulsujące wyobraźnią, przelewające czerwień niczym wyzwanie, za którym dążyła. Pragnienie, niespełnienie, gniew.

Wyglądała na nie więcej, niż dwadzieścia lat. Skóra jej dłoni i twarzy pokryta była niezrozumiałymi tatuażami. Na pierwszy rzut oka była to pajęcza sieć zmarszczek, utkana z przypadkowych zdarzeń i kilku świadomych wyborów. Ciemne jak u kruka włosy sięgały do ramion, a wydatne usta skrywały zarówno namiętność, jak i przekleństwa zapamiętane z dzieciństwa. Ubrana w suknię z krótkich, fioletowo połyskujących piór, mieniła się wszystkimi odcieniami czerni.

 

Kajutę wypełniały księgi. Drzemały jedna na drugiej, walcząc z kurzem o każdy wolny kąt. Sufit wykonany z drewnianej mozaiki wyobrażał magiczne figury, wpisane w okrąg wygasłego słońca. Był to herb Domu Tremere, lecz ona jeszcze tego nie wiedziała. W tej samej niewiedzy tkwili pozostali uczestnicy rejsu, o ile strzępy fantasmagorycznych dni można nazwać rejsem.

 

Melancholy otworzyła oczy i odczytała tytuł leżącego przed nią woluminu: "Nikt o niczym nic nie wie". Księga mówiła o rzeczach zazwyczaj nieprzydatnych, jak na przykład miłosne zaklęcia. Jednak prawdziwa jej wartość ukryta była w krótkim fragmencie tekstu, schowanym między inwokacje istot z czwartego kręgu piekieł, a porady z cyklu “tysiąc sposobów, jak przyrządzić gnoma”. Fragment ten opisywał artefakt zwany Anopheles. Nikt nie wiedział, jak wygląda, wiedziano tylko, że przywraca magiczny obraz świata, na powrót pozwala cieszyć się pulsowaniem krwi.

 

Podmuchy deszczu uderzyły w zamknięte okno. Przez moment znalazła się w innej rzeczywistości. Wydawało się jej, że jest postacią ze świata ludzi, spętana ich religią i pozbawiona możliwości odczuwania trzynastu sfer wewnętrznego kręgu. Krzyknęła przerażona. Ktoś chodził po górnym pokładzie, nie mogąc zasnąć.

 

Zenza

Średnia ocena: 2.6  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Grafomanka ponad tydzień temu
    Jakbym znała ten styl, chyba takiego się nie zapomina... 6
  • Eubanazy ponad tydzień temu
    Jestem rozpoznawalny jak piosenki Rolling Stones? Przejrzałaś mnie. Piszę też jako Proszalny na t3. Być może stamtąd się znamy. Dziękuję za życzliwość i tak wysoką ocenę.
  • wikindzy ponad tydzień temu
    Czyta się cudnie, ale jak Martyna zna styl, to się boje trochę, jak nie wiem, kto wystukał to klawiaturze.
  • Eubanazy ponad tydzień temu
    Jak to kto wystukał? Paluszki słone od potu.
    Twoje zdanie bardzo się dla mnie liczy, więc pochwała smakuje podwójnie. Mniam.
  • maciekzolnowski ponad tydzień temu
    Poetyckie i ambitne.
  • Eubanazy ponad tydzień temu
    Ambitne to raczej nie jest, taka przerwa w życiorysie. Chwila relaksu dla zabawy.
    Poetyckie? Bardzo bym chciał.
    Dziękuję Macieju.
  • zsrrknight ponad tydzień temu
    "o ile takowe, kiedykolwiek istniało." - zbędny przecinek

    fajne. Trochę jakby wycięte z większej całości, ale w sposób intrygujący, a nie rozczarowujący. Chciałoby się wręcz przeczytać coś więcej w takich klimatach...
  • Eubanazy ponad tydzień temu
    Dzięki za pomoc. Może coś się da zrobić.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania